W starej bocheńskiej chacie
W tą zimową porę roku warto przywołać niegdysiejsze czasy i przy pomocy członków byłego uczniowskiego Koła Krajoznawczego przy gimnazjum w Bochni, poznać jak w dawnych czasach oświetlano w domach i palono na kuchni ogień. Wywiadów dokonano we wsiach południowej części pow. bocheńskiego, lecz zapewne mniej więcej wszędzie było tak samo.
Jak dawniej palono na kuchni i oświetlano chaty
Zbliża się zmierzch, podchodzimy do kontaktu i poprzez zmianę położenia przycisku powodujemy oświetlenie danego pomieszczenia w domu. Podobnie rzecz się ma w przypadku ogrzewania czy gotowania. To podstawowe współczesne formy uruchomiania energii. Lecz nie zawsze tak to wyglądało, jeszcze jakieś 80 lat temu przed rozpowszechnieniem się nafty, panowała w tym względzie technologia bardzo archaiczna i aż wierzyć się nie chce, że tak w istocie było. Domy wiejskie z tego okresu znacznie różniły się swym wyglądem i funkcjami od współczesnych domostw wśród nich wiele było tzw. chat dymnych (kurnych). W pomieszczeniu mieszkalnym, w jednym z kątów stała nalepa (nólepa), była to konstrukcja ułożona z kamienia i oblepiona gliną. Tuż przy ścianie stawiano cztery niewysokie słupy, które nakrywano warstwą desek, cegły i gliny, na tak sporządzonym palenisku płonął odkryty ogień. Taka była ówczesna wersja kuchni do gotowania.
Podstawowym materiałem do palenia były tak zwane „scypy” (szczypy), robione je z drewna sosnowego choć materiałem do ich wytwarzania były niejednokrotnie korzenie sosny czy świerka. Stosowano też drewno brzozy czy buka z uwagi na mniejsze zakopcenie, które to drewno dawało w porównaniu z sosnowym. Spotykało się też określenie na tego rodzaju produkt oświetleniowy – drzyzgi lub smolnice. Scypy po ich przygotowaniu osiągały długość 1 – 1, 5 m, kładziono je na przypiecku (o nim nieco później), zasłoniętym na dzień rodzajem firanki wykonanej z czerwonego płótna. Wraz z nastaniem zmroku mocowało się taką scypę na nalepie i podpalano. Nie była to wcale łatwa czynność, dziś w dobie powszechnych zapałek czy zapalniczek, nie mówiąc już o elektronicznych formach zapłonu, rozbawienie może wzbudzić takie stwierdzenie. Nieraz spotykamy się z opisami wytwarzania ognia u prymitywnych ludów, było to pocieranie o siebie dwóch kawałków drewna, na dalszym etapie wynalazków w tej dziedzinie pojawiło się krzesiwo i hubka i z tymi narzędziami mamy do czynienia wspominając o metodzie zapalaniu scyp. Krzesiwem był kawałek pospolitego kamienia – krzemienia, osadzonego najczęściej w trzonku noża (kozika). Uderzano w niego kawałkiem metalu, a powstała w ten sposób iskra rozpalała przystawianą pośpiesznie do miejsca krzesania hubkę. Hubkę stanowił najczęściej wysuszony grzyb rosnący na drzewie, po prostu huba drzewna (najlepsze były huby wierzbowe). Ta tląc się, dawała potrzebny ogień do zapalenia scyp. Huby suszyły się w sabaśniku (piec piekarniczy), dobrze wysuszone potrafiły się tlić całymi godzinami. W miarę spalania się scypy przesuwano ją poza obręb nalepy, dawała ona ostatecznie w swoim cyklu oczekiwane światło i ciepło, ale był i produkt uboczny, dym, nierzadko gryzący gardła swą ostrą wonią i zakopcający izbę. By temu zapobiegać wycinano w powale nad nalepą otwór zwany dziurnikiem. Dla ułatwienia wyprowadzenia dymu z obszaru izby, mocowano nad nalepą obszerny rękaw, tzw. kłapciuch przymocowany drugim końcem do powały. W dolnej swej części rękaw wykonany przeważnie z płótna zgrzebnego, usztywnionego obłąkiem (wiklinowym). W strzesze dachu robiono zaś jeden lub więcej otworów, słomę podpierano drągiem, by tędy dym wydostawał się na zewnątrz; wcześniej gdy nie było otworów w dachu, dym wypuszczano do sieni.
Przeważnie przy nalepie budowano piec piekarniczy (przypiecek), wznosił się on nad nalepą i jak ona sama, był wymurowany z kamienia i gliny. W górnej części pieca znajdowały się dwa otwory, którymi uchodził dym, nazywano je „luftami”. Na piecu przeważnie suszono drewno, smoliwo, powszechnie przypiecka używano do spania, spał tu parobek lub dziewka służebna.
W murku pieca było wgłębienie, przechowywano w nim ogień (ogarki), zagrzebywano je w popiele, by wykorzystać je w dniu następnym. Nad płonącym już ogniem na nalepie ustawiano tzw. „spiżok”, czyli naczynie na trzech nóżkach, żelazne lub miedziane i warzono obiad. Wodę na „parzonki” dla bydła gotowano w kotle wiszącym na łańcuchach umocowanych w suficie, tak również czyniono przy sporządzaniu większej ilości strawy. Teraz, po spełnieniu wszystkich koniecznych procedur można było przystąpić do tradycyjnych domowych prac, a zwłaszcza przędzenia wełny, czy włókien lnu lub konopi, a także skubania pierza, którym to zajęciom oddawano się właśnie wieczorami. Palące się scypy oprócz ciepła dawały i światło, te długie na 1 – 1,5 m kawałki drewna przymocowywano nad nalepą, skutecznie rozpraszając ich ogniem mrok w izbie. Do najlepszych materiałów do oświetlenia należały skarpy brzozowe, to jest łyko z kory brzozowej.
Wszakże nie był to jedyny sposób oświetlenia wnętrza domu, stosowano już wówczas kaganki łojowe, a nawet świece wykonane z tego surowca. Podczas większych domowych uroczystości i od święta, stosowano oświetlenie łojowe. Łój czyli stopiony tłuszcz bydlęcy wlewano do glinianych garnków, tzw. „trzupków”, rzadziej (z uwagi na koszty), do naczyń blaszanych zwanych z kolei garnuszkami. Z tego okresu technologicznego znany jest również kaganek zwany też „zydkiem”, było to metalowe naczynie z uchwytem i krzyżakiem po przekątnych naczynia do potrzymania knota. ( Gdy wychodzono z izby do gadziny (zwierzęta hodowlane), świecono zydkami lub świecami w drewnianych latarniach, zydki wieszano na framugach drzwi, tak że oświetlały i stajnię i izbę. Epokę oświetlania na bazie łoju wyparł czas nafty, w miejsce kaganków pojawiły się lampy; te o rozlicznych kształtach i wykonane z różnego tworzywa dochowały się w miarę powszechnie do naszych czasów. Lecz na wsiach lampy naftowe miały bardzo proste formy, była to zwykle blaszanka z knotem, często nawet bez szkła.
Mając przed oczami wieczorową i nocną rzeczywistość naszych dziadków i pradziadków, zdecydowanie łatwiej będzie nam przetrwać okres zimy, w naszych nie zawsze dobrze dogrzanych mieszkaniach i domach. Pstryk – dobranoc.
Czesław Anioł