Dominik Zwierniak - Bochnia nie jest najstarszym miastem Małopolski
Nie codziennie zdarza się by ktoś kto pochodzi z Bochni wybrał na temat swojej pracy licencjackiej czy magisterskiej temat związany z Bochnią. W przypadku Dominika Zwierniaka tak właśnie było. Domink Zwierniak niedawno obronił pracę licencjacką na wydziale Historycznym Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej temat to Lokacyjna Bochnia w ujęciu archeologii historycznej. Niedawno publikowaliśmy jej fragmenty w trzech artykułach. Można je przeczytać TUTAJ. Praca obejmuje szeroki stan wiedzy jaki obecnie istnieje odnoszący się do początków miasta, jego lokacji i nieznanego do tej pory miejsca w którym wyznaczony był pierwszy Rynek. Niezmiernie ciekawy materiał skłonił nas by jeszcze raz zapytać autora o sprawy początków Bochni. Poniżej wywiad z młodym adeptem sztuki archeologicznej.
Skąd pomysł by swą pracę licencjacką poświęcić właśnie zagadnieniu lokacyjnej Bochni?
Dziejami Bochni ciekawię się w zasadzie od dziecka. Pamiętam, że już jako dziesięcioletni uczeń Szkoły Podstawowej nr 2 z wielką uwagą czytałem po kilka razy artykuły o tym skąd wzięły się nazwy naszych ulic, publikowane w ,,Wiadomościach Bocheńskich".
Na początku III roku studiów, gdy trzeba było wybrać temat pracy licencjackiej, początkowo skłaniałem się ku Słowianom połabskim. Myślałem nad opisaniem stanu badań nad umiejscowieniem Radogoszczy - grodu plemienia Redarów będącego stolicą Związku Wieleckiego i słynnym ośrodkiem kultu Swarożyca. Przeszkodą nie do pokonania okazała się moja bardzo słaba znajomość niemieckiego. Musiałem zmienić temat na taki do którego nie było potrzeby używania literatury w języku naszych zachodnich sąsiadów.
Pewnego jesiennego wieczora, gdy nie mogłem zasnąć, zacząłem przeglądać książki leżące za wezgłowiem mojego łózka. Znalazłem wśród nich pozycję ,,Rynek bocheński - szkice o dziejach i zabytkach" autorstwa śp. Jana Flaszy. Przeczytałem ją z dużym zainteresowaniem za jednym zamachem. Szczególnie zaciekawiło mnie wyliczenie przez autora hipotez odnośnie tego, gdzie znajdował się rynek lokacyjnej Bochni, hipotez sprzecznych. Jako, że lubię zagadki postanowiłem zagłębić się w zagadnienie. Wypisałem sobie wszystkie owe hipotezy, sięgnąłem po literaturę podaną w odsyłaczach do nich. I tak jakoś wyszło...
W materiałach promocyjnych i popularyzatorskich poświęconych Bochni często spotyka się wzmiankę, że Bochnia jest najstarszym miastem Małopolski, starszym nawet od stołecznego Krakowa. Czy jest to prawdą?
Nie, jakkolwiek przyjemnie dla nas by nie brzmiało owo twierdzenie, Bochnia z pewnością nie jest najstarszym miastem Małopolski. Po pierwsze wyjaśnię, że obecne województwo małopolskie, a Małopolska w rozumieniu historycznym to dwie zupełnie inne rzeczy. Drugie z pojęć ma znacznie szerszy zasięg terytorialny. W czasach o których mowa Małopolska składała się z dwu członów: Ziemi Krakowskiej oraz Ziemi Sandomierskiej. Na Ziemi Sandomierskiej (a więc poza granicami obecnego województwa małopolskiego) przed Bochnią lokowano co najmniej cztery miasta: Skaryszew (przed 1230 r.), Zawichost (1242 r.), Sandomierz (przed 1243 r,), Sieciechów (przed 1252 r.). Starszą od Bochni metrykę ma też zapewne Tarczek (pierwszy raz wspomniany jako miasto w 1253 r.), a jej kalendarzowym równolatkiem jest Łagów, lokowany zaledwie kilka tygodni później.
Zwolennicy nazywania Bochni najstarszym miastem Małopolski mogą się uciekać do - niepoprawnego językowo i historycznie - określania tymże pojęciem obecnego województwa małopolskiego (nagminna praktyka w środkach masowego przekazu). Jednak nawet wówczas pierwszeństwo Bochni jest wątpliwe, żeby nie powiedzieć naciągane. Istotnie akt lokacyjny Krakowa został wystawiony w 1257 r., a więc cztery lata później niż ,,nasz". Atoli już w dokumentach z lat 20-tych XIII w. pojawiają się sołtysi krakowscy, co wskazuje na istnienie pod Wawelem gminy miejskiej. Wśród badaczy trwa spór czy powstanie rzeczonej gminy wiązało się z przeobrażeniami urbanistycznymi (wytyczenie rynku i siatki ulic) czy jedynie regulacjami prawnymi (zastąpienie prawa książęcego miejskim prawem niemieckim). Na podstawie nieopublikowanych jeszcze szerzej danych wykopaliskowych, wskazujących na istnienie na północnym przedpolu przedlokacyjnego podgrodzia (Okołu) osady obcych etnicznie kolonistów, skłaniałbym się ku tej pierwszej możliwości.
Gdyby jednak owi sołtysi wiązali się jedynie z regulacjami prawnymi, a pierwsze wytyczenie rynku i siatki ulic według zasad prawa niemieckiego na terenie Ziemi Krakowskiej miało miejsce w Bochni, to i tak propagandowe określenie Bochni jako najstarszego miasta Małopolski uważam za niesłuszne. Wczesność nadania praw miejskich może - ale w żadnym razie nie musi! - iść w parze z wielkością i znaczeniem danego ośrodka. Nawet jeśli przyjmiemy, że wielkiej lokacji Krakowa na prawie magdeburskim dokonanej w 1257 r. nie poprzedzała żadna wcześniejsza to już całe dziesięciolecia do tyłu był on ludnym ośrodkiem handlowym, siedzibą księcia i biskupa, jednym z najważniejszych centrów życia kulturalnego i duchowego na północ od Karpat, tudzież największym w Polsce skupiskiem monumentalnego budownictwa przedromańskiego i romańskiego. Moim zdaniem dla zastosowania słowa ,,miasto" przymioty te są ważniejsze niż sam fakt wystawienia aktu lokacyjnego nadającego prawo magdeburskie. Wszak Lwów otrzymał je w 1356 r., Wilno w 1387 r., Kijów dopiero 1494 r., a Moskwa i Konstantynopol nie otrzymały ich wcale...
Kończąc ten wątek pragnę nadmienić, że nadanie praw miejskich nie zawsze oznaczało istnienie ze strony wystawiającego go władcy chęci założenia ludnego miasta, mającego wzrastać architektonicznie i kulturowo, stawać się centralnym ośrodkiem dla danej ziemi. W lokacji Bochni chodziło o powiększenie dochodów skarbca królewskiego. Potrzebni byli ku temu obcy (zapewne głównie niemieccy) górnicy-koloniści oraz regulujące ich życie miejskie prawo niemieckie, w naszym przypadku magdeburskie. Podobnie sprawa się miała z najstarszym nadaniem praw miejskich na Śląsku. Otrzymała je zasiedlona przez niemieckich kolonistów górnicza Złotoryja, a nie stołeczny Wrocław.
W swojej pracy nie zgadza się Pan z dominującymi w literaturze hipotezami, że rynek lokacyjnej Bochni znajdował się tam, gdzie obecny lub też w okolicy Liceum Ogólnokształcącego (tzw. górny rynek). Na jakiej podstawie tak Pan uważa?
Wskazują na to negatywne wyniki weryfikacji archeologicznej tychże hipotez. Na terenie obecnego rynku głównego nie znaleziono warstw kulturowych mogących wskazywać na pełnienie przez niego roli głównego placu miasta, które można datować wcześniej niż na końcówkę XIV w. Podobnie sprawa się ma z okolicami tzw. górnego rynku. Prowadzone tamże badania wykopaliskowe (mające formę nadzorów archeologicznych) nie wykazały żadnych fragmentów naczyń ceramicznych, które można datować na XIII w., a również na XIV - nawet na złożu wtórnym! Przypomnę, że Bochnia otrzymała prawa miejskie w 1253 r. Jawi się jako zupełnie nieprawdopodobne by przez ponad sto lat funkcjonowania miasta jego rynek nie pozostawił po sobie żadnych zabytków uchwytnych podczas badań wykopaliskowych. Wniosek jest taki, że ani terenu obecnego rynku głównego, ani tzw. rynku górnego nie można łączyć z rynkiem wytyczonym podczas lokacji miasta. Ten pierwszy powstał zapewne w końcówce XIV w. jako centralny plac miasta, a drugi nie wcześniej niż w II połowie XIV stulecia, zapewne w XV w., jako główna przestrzeń otwarta rozrastającego się przedmieścia zachodniego (krakowskiego).
Pragnę zaznaczyć, że bynajmniej nie doszedłem samemu do takich wniosków. Moja praca ma wszak charakter jedynie kompilatorski, sam niczego nie odkryłem. Badaczem, który jako pierwszy wysunął hipotezę, że ani rynek obecny, ani tzw. górny rynek nie ma metryki lokacyjnej jest Marek Materna. Ja po prostu zgadzam się z jego twierdzeniami, mnie one przekonują.
Gdzie wobec tego znajdował się najstarszy rynek naszego miasta?
Nie wiadomo i bez przeprowadzenia badań wykopaliskowych poza strefami, gdzie dotąd umiejscawiano lokacyjny rynek, raczej nie uzyskamy odpowiedzi na to pytanie. Wszak ciężko oczekiwać by odkryte zostały nieznane dotąd źródła pisane, rzucające na sprawę nowe światło. Głos ma archeologia. Odkrycie fundamentów kościoła romańskiego i pozostałości jatek kupieckich, dalej warstw kulturowych świadczących o targowym przeznaczeniu danej przestrzeni w II połowie XII stulecia dałoby odpowiedź na pytanie nurtujące badaczy od kilkudziesięciu lat, a które postawił Pan teraz. Na takie badania chyba jednak się nie zanosi, wziąwszy pod uwagę, że tereny, gdzie należałoby je przeprowadzić znajdują się poza zasięgiem strefy ochrony konserwatorskiej.
Jakie tereny ma Pan na myśli?
Terenem, który w pierwszym rzędzie należałoby objąć badaniami wykopaliskowymi jest dolina Murowianki - okolice dawnego szybu Floris, ,,ubezpieczalni", tzw. ruskiego rynku, a może nawet położone bardziej w górę biegu potoku. Wynika to z analizy źródeł pisanych, a także znajomości topografii terenu i ułożenia złoża soli kamiennej, determinujących rozwój przestrzenny tak żupy jak i miasta. Hipotezę tę nakreślił Marek Materna w szkicu Stilusy – garnki – warzelnie. Podsumowanie dotychczasowych badań archeologicznych na terenie Bochni zamieszczonym w wydanej przez nasze muzeum książce Varia Historiae. Wybrane aspekty z dziejów i kultury średniowiecza. Dopóki nie przeprowadzi się jednak badań wykopaliskowych, dopóty pozostanie ona hipotezą - przekonującą, najbardziej prawdopodobną, mocno podbudowaną źródłowo, ale jedynie hipotezą.
Jako alternatywne lokalizacje najstarszego rynku Bochni wskazałbym obszary na północ od obecnego śródmieścia - obszar dawnej dzielnicy żydowskiej, a może i teren położony jeszcze dalej w dół lewobrzeża Babicy - okolice ulic św. Leonarda i Poniatowskiego. To również pogląd wysunięty przez Marka Maternę. Dla tego obszaru mamy skąpe znaleziska archeologiczne. Podczas nadzoru archeologicznego nad budową teletechnicznej kanalizacji kablowej dla celów multimedialnych natrafiono w ciągu ulicy św. Leonarda na średniowieczną warstwę kulturową z ułamkami ceramiki i nierozpoznanymi konstrukcjami drewnianymi. Nie udało mi się dotrzeć do żadnych zdjęć, rysunków, opisów tychże znalezisk, stąd mam podstawy domniemywać, że badania nie zostały przeprowadzone z należytą dokładnością. Mogły to być pozostałości zanikłej wsi - Birkowa, równie dobrze jak rozrastającego się przedmieścia północnego czy też lokacyjnej Bochni. Do rozwiania domysłów potrzebne byłyby oczywiście badania wykopaliskowe, bo oczekiwać przyboru źródeł pisanych niepodobna.
Ze swej strony jako obiecujący teren wskażę dolinę Babicy między śródmieściem a Kolanowem. Tych okolic dotyczy najstarsza wzmianka odnosząca się do ziem w obrębie administracyjnych granic Bochni - dokument datowany na lata 1123-1125 wspomina wówczas Kolanów jako ośrodek warzelnictwa soli. Słynną ,,Babicę z solą", wymienioną w roku 1136 większość badaczy łączy z późniejszą Bochnią i przepływającą przez nią Babicą. Podobno jeszcze w XIX wieku Babicą nazywano łagodny stok rozpościerający się między Bochnią a Kolanowem. To jedynie bardzo luźne rozważania, ale co stoi na przeszkodzie by przyjąć, że ta zanikła nazwa była pozostałością po osadzie solowarskiej wymienionej w 1136 roku?
Odnoszę wrażenie - nie wiem czy słuszne - że obecny w Pana pracy pogląd na temat umiejscowienia lokacyjnego rynku nie przebił się do powszechnej świadomości. W znanych mi publikacjach oraz materiałach promocyjnych wyczytać można, że obecny rynek wytyczono w czasie lokacji miasta, albo że centrum najstarszej ,,bolesławowej" Bochni był tzw. rynek górny? Mowa nie tylko o materiałach wiekowych jak na przykład słynnej praca panów Kiryka i Ruty, ale i całkiem nowych jak tabliczka informacyjna przed wejściem do I LO czy atlas historyczny Bochni z roku 2016. Z czego to wynika?
Ma Pan rację - istotnie tak jest. Sprzeczne z wiedzą wynikającą z badań archeologicznych hipotezy mają się w najlepsze. Po części wynika to z działania, że tak to ujmę, siły rozpędu. Nauczyciel chcący przeprowadzić zajęcia o historii Bochni sięgnie po, wspomnianą przez Pana, obszerną pracę Bochnia. Dzieje miasta i regionu z 1980 roku. Trudno mu się dziwić, bo od tego czasu nie ukazała się żadna porównywalna rozmiarowo publikacja. Przedstawione w niej poglądy na lokację Bochni opierają się głównie na analizie źródeł pisanych. Źródła te się rzecz jasna nie zmieniły, nie przybyły też nowe, ale od tego czasu ogromnie posunął się stan badań archeologicznych, który to przedstawione hipotezy osłabił czy wręcz wykluczył. Opierający się na rzeczonej pracy pogląd utrzymywał się w powszechnej świadomości tak elit umysłowych jak i zwykłych ludzi aż do początków XXI wieku, a w wielu przypadkach trwa on nadal. Nieszczęsny atlas historyczny Bochni przedstawia punkt widzenia Bogusława Krasnowolskiego. Badacz ów opowiada się za lokacyjnym pochodzniem obecnego rynku. Pogląd ten, nie tyle, że nie uwzględniający należycie badań archeologicznych, ale karkołomnie uformowany wbrew ich wymowie, jest poglądem wiodącym w opisowej i kartograficznej części atlasu. Odmienne zdanie Marka Materny wyrażone jest jedynie zdawkowo w przypisie. Najnowsze badania archeologicznie rynku głównego zupełnie zaprzeczyły temu co wydumał Krasnowolski. Moim skromnym zdaniem część atlasu poświęcona lokacyjnej Bochni ma wartość głównie historyczną, dokumentującą niegdysiejszy stan badań i poglądów - naukową zaś w niewielkim stopniu.
Obawiam się, że na przeforsowaniu takiej a nie innej - błędnej - wersji atlasu zaważył autorytet prof. Krasnowolskiego - poważanego badacza zajmującego się średniowieczną urbanistyką. Zadecydował tytuł i marka, a nie fakty. W swej pracy wyliczyłem szereg błędów popełnionych przez Krasnowolskiego świadczących tak o niedostatecznej znajomości terenu (widać, że praca pisana była ,,zza biurka") jak i naginaniu, a wręcz fałszowaniu, danych archeologicznych by spasowały do wysnutej teorii. Moim zdaniem prof. Krasnowolski się myli, a rację ma mgr Materna.
Publikacje przedstawiające poglądy na temat lokacyjnej Bochni zgodne z wynikami badań archeologicznych są niestety nieliczne. Obok wyżej wymienionego szkicu Marka Materny wymienić należy zacną książkę Bochnia i Ziemia Bocheńska. Podróż przez dzieje pióra Janusz Paproty.
Co należałoby zrobić by zarysowany przez Pana stan rzeczy zmienić?
Nie tyle potrzebne, co wręcz konieczne, do rozprawienia się z trzymającymi się w świadomości zbiorowej siłą rozpędu hipotezami jest oczywiście opublikowanie na piśmie obecnego stanu wiedzy. Na muzealnym wykładzie pana Materny, wygłoszonym w sierpniu zeszłego roku, podczas którego zreferował on swoje poglądy, obecnych było około 30-40 osób. To zbyt mało by przebić się przez to co do dzisiaj widnieje w materiałach promocyjnych i popularnonaukowych, wobec braku innych form popularyzacji. Bogato ilustrowane, kolorowe, pojawiające się raz na jakiś czas na łamach ,,Kroniki Bocheńskiej" wpisy poświęcone przebiegowi badań archeologicznych na rynku nic szczególnego do sprawy nie wnoszą.
Mijają trzy lata od zakończenia tychże badań, a nie słyszałem by miała ukazać się, pokazująca ich wyniki i należycie rozgłośniona, publikacja z prawdziwego zdarzenia. Nie wiem jak jest na chwilę obecną, ale we wrześniu zeszłego roku do naszego Muzeum nie wpłynęło nawet sprawozdanie z wykopalisk. Litościwie nie napominając o podstawach moich domysłów, sądzę że na wydane na piśmie, dostępne wszystkim zainteresowanym, wyniki badań bocheńskiego rynku poczekamy jeszcze długo. Obym się mylił.
Ze smutkiem stwierdzam, że włodarze Solnego Grodu - niezależnie z jakiego są ugrupowania - bardzo lubią się szczycić starożytnością Bochni, jej niegdysiejszą wielkością. A jednocześnie nie podejmują konkretnych działań mogących dostarczyć odpowiedzi na fundamentalne pytanie: gdzie znajdowało się miasto lokowane w roku 1253 przez Bolesława Wstydliwego? A jak stwierdził Józef Mackiewicz: ,,Jedynie prawda jest ciekawa."
Przeprowadzona w ostatnich latach rewitalizacja bocheńskiego rynku wywołała burzliwą dyskusję. Skrajne emocje wzbudziła m.in. wycinka drzew. Jak Pan, jako przyrodnik-amator, od kilku lat piszący do ,,Kroniki Bocheńskiej" artykuły poświęcone bocheńskiej przyrodzie, zapatruje się na tę kwestię?
Po pierwsze nie użyłbym w ogóle określenia ,,rewitalizacja". Słowo to, pochodzące z łaciny, oznacza dosłownie ,,(ponowne) przywrócenie do życia". A przecież z niczym takim nie mieliśmy do czynienia. Bocheński rynek od kilkuset lat był tętniącym życiem kulturalnym, politycznym, urbanistycznym i handlowym centrum miasta. Reaguję alergicznie na owo określenie, jako na przynależące do obecnej nowomowy.
Odnośnie, przeprowadzonej podczas tej tzw. rewitalizacji rynku, kontrowersyjnej wycinki drzew, pewnie zdziwię swą oceną tych, którzy kojarzą mnie głównie jako osobę piszącą o bocheńskiej przyrodzie, bolejącą nad zmianami (właściwie zubożeniami) jakie w niej zachodzą. Nie oceniam jej jednoznacznie źle. Sprzeciwiałbym się wycince wszędzie tam, gdzie uważam, że szkody dla przyrody byłyby większe niż zyski dla człowieka. Sądzę jednak, że rynek to miejsce, dla którego bez porównania ważniejsze od przyrodniczych są walory architektoniczne, widokowe, historyczne, kulturowe. Wystarczy spojrzeć na rynek Krakowa. W jego przypadku dyżurni ,,aktywiści" mają prawo pisać o ,,betonozie", wszak drzew na nim jak na lekarstwo. Moim zdaniem o pięknie i wartości krakowskiego rynku stanowią jednak wyżej wspomniane walory ,,cywilizacyjne", a nasadzenia drzew i krzewów by go zeszpeciły. Są sytuacje gdy w sporze między potrzebami człowieka, a przyrody należy się opowiedzieć za tymi pierwszymi. Zasłonięcie widoku na kościół Mariacki, wieżę ratuszową czy sukiennice przez korony drzew byłoby zubożeniem rynku Starego Miasta.
Tak więc samego zamysłu wycinki, poświęcenia drzew dla potrzeb wizualnych, nie potępiam w czambuł. Inną sprawą jest, że nowa odsłona rynku wybitnie nie przypadła mi do gustu. Bez porównania więcej uroku miał dla mnie poprzedni wygląd głównego placu miasta. Takie jest moje zdanie, ale nie mam najmniejszego zamiaru ,,iść na noże" w dyskusji z tymi, którym zmiany przypadły do gustu. Tutaj powinien wypowiedzieć się urbanista czy architekt krajobrazu, a ja nie jestem żadnym z nich, a jedynie studentem archeologii i przyrodnikiem-amatorem.
Korzystając ze sposobności pragnę jednak wyrazić swą stanowczą dezaprobatę dla tzw. rewitalizacji Plant. Przeprowadzona podczas niej rzeź starodrzewu była zupełnie niepotrzebnym przyrodniczym barbarzyństwem. Dokonane dogłębne zmiany układu przestrzennego Plant (np. wytyczenie nowych alejek) nie mają też uzasadnienia historycznego, jak podawano oficjalnie. Bogato pisali o tym starsi, mądrzejsi i bardziej oczytani ode mnie na łamach ,,Wiadomości Bocheńskich" - niestety bezskutecznie. Powodów tego kosztownego szkodnictwa upatrywałbym w potrzebie ,,przemiału kasy". Od czasu owej wycinki, zleconej przez troglodytów z Urzędu Miasta, na Plantach pojawiam się jedynie wyjątkowo, tak samo jak na Murowiance. Wolę zachować w pamięci te miejsca takimi jakie one były przed zniszczeniem.
Przenieśmy się o te siedem wieków do tyłu. Czy można pokusić się o próbę odtworzenia jak wyglądał rynek najstarszej Bochni?
Dopóki jego materialne pozostałości nie zostaną namierzone przez badania archeologiczne, dopóty taka rekonstrukcja będzie czysto hipotetyczna, żeby nie powiedzieć palcem po wodzie pisana. Wydaje mi się jednak, że na podstawie analogii urbanistycznych istotnie można się pokusić o ostrożne wskazanie podstawowych cech. Najstarsze miasta lokowane na prawie niemieckim na Śląsku i w Małopolsce często nie miały rynków czworkotątnych, zbliżonych wymiarami do kwadratu, do jakich przywyknęliśmy. Główny plac miejski miał wówczas kształt wydłużonego prostokąta lub wrzecionowaty, a wytyczano go np. przez symetryczne poszerzenie w obie strony głównej drogi przecinającej miasto jak to miało miejsce w Środzie Śląskiej. Takiego rozwiązania przestrzennego spodziewałbym się dla lokacyjnej Bochni. W wieku XIV zapanowała w Małopolsce swoista moda na rynki w formie czworokąta o bokach mniej więcej równej długości. Otrzymywały je miasta nowo zakładane jak też ośrodki lokowane już wcześniej (mówi się wówczas o tzw. regulacji urbanistycznej). Koronnym przykładem takiego przeobrażenia jest Stary Sącz. Na pierwotny układ zabudowy rozciągnięty wzdłuż bardzo wydłużonego głównego placu miejskiego nałożono siatkę ulic przecinających się pod kątem prostym z centralnie umiejscowionym czworokątnym rynkiem.
Ówczesny rynek z pewnością nie był pusty. Pełnił on przede wszystkim funckję targowiska, więc znajdowały się na nim jatki kupieckie. Na samej przestrzeni rynkowej lub w jej pobliżu należałoby się spodziewać najstarszego, romańskiego kościoła św. Mikołaja. Nasza gotycka świątynia farna wybudowana została bowiem raczej na innym miejscu niż jej poprzedniczka. O ewentualnej obecności wietnicy, jak wówczas zwano siedzibę rady miasta, nic pewnego napisać nie można, bowiem źródła pisane wspominają ją po raz pierwszy dopiero w roku 1378.
Oczywistym czynnikiem miastotwórczym w Bochni było odkrycie złoża soli kamiennej. Miasto pełniło rolę zaplecza gospodarczego dla żupy solnej, rolę służebną, drugorzędną. Dla panujących żupa jako źródło pokaźnych dochodów do skarbca książęcego była ważniejsza niż samo miasto. Stąd nie należy się spodziewać by lokacyjna Bochnia była miejscem szczególnych, wyróżniających się względem innych miast, inwestycji architektonicznych. Jeżeli obwiedziona była pierścieniem umocnień to drewniano-ziemnych. Kamiennych murów obronnych nie miał wszak wówczas nawet Kraków. Mapę obrazującą potencjalny układ przestrzenny miasta i żupy w wiekach XIII i XIV zamieścił w swym wyżej wspomnianym szkicu Marek Materna i do niej odsyłam Czytelników. Ze swej strony pragnę jeszcze dodać, że po ludności która zamieszkiwała ,,bolesławową" Bochnię spodziewać się można pozostawienia przedmiotów kultury materialnej pochodzących z ich rodzinnych stron albo wytworzonych już na miejscu, ale w tamtejszym stylu. Pierwsi górnicy byli z pewnością elementem w dużej mierze, jak nie w większości, obcego pochodzenia.
Chodzi zapewne o pochodzenie niemieckie, wspominane już uprzednio przez Pana. Czy nie przecenia Pan roli niemieckich przybyszy w założeniu Bochni? Co się stało z tą społecznością w późniejszym czasie? Jak wiadomo Niemców raczej nie lubimy i z wzajemnością. Czy i tak było w ówczesnej rzeczywistości?
Niemieckojęzyczna komponenta w średniowiecznej Bochni była z pewnością znacząca. Wymowne, że akt lokacyjny podaje drugą nazwę naszego miasta. Brzmi ona Saltzberk, co po niemiecku oznacza Solna Góra. Wszyscy czterej zasadźcy Bochni przybyli ze Śląska, gdzie w miastach rolę przewodnią odgrywał niemieckojęzyczyny patrycjat. Nie wyobrażam sobie by Mikołaj syn Volkmara z Legnicy i jego towarzysze nie znali języka niemieckiego. Domyślać się można, że był dla nich mową ojczystą, a nie wyuczoną. Do początków wieku XV w kościele św. Mikołaja odbywały się jeszcze kazania w języku niemieckim. Obcy osadnicy-górnicy, głównie niemieccy, byli w ówczesnej rzeczywistości niezbędni. Posiadali wiedzę i umiejętności potrzebne do wydobycia i spieniężenia soli kamiennej, której brak było miejscowym warzelnikom. Przypomnę w tym miejscu truzim, że bocheńska kopalnia soli jest najstarszą w Polsce.
Społeczność niemieckojęzyczna, rozporządzająca wyższymi kwalifikacjami w dziedzinie górnictwa i organizowania życia miejskiego niż okoliczna ludność, stanowiła pierwotnie trzon patrycjatu i wykwalifikowanych pracowników żupy. Stopniowo traciła ona swą uprzywilejowaną pozycję na skutek przyswajania, nieznanych wcześniej, wiedzy i umiejętnośći przez miejscowych.
W słynnej pracy panów Kiryka i Ruty pokuszono się o zbadanie składu narodowościowego Bochni w XIV wieku na podstawie nazw osobowych rajców i ławników zapisanych w najstarszych dokumentach miejskich. Jako, że Polacy przyjmowali (i przyjmują) niemieckie imiona dość często, a Niemcy polskie bardzo rzadko, wymienione wówczas osoby o słowiańskobrzmiących nazwach osobowych należy uznać z dużym prawdopodobieństwem za miejscowych, albo pochodzących od osadników niemieckojęzycznych ale zupełnie już spolszczonych. Statystyka ta dotyczy rajców i ławników, a więc osób wywodzących się głównie z patrycjatu. Wśród pospólstwa i osób zamieszkujących Bochnię, ale nie posiadających prawa miejskiego (robotnicy z okolicznych wsi) stosunek ten przedstawiałby się zdecydowanie bardziej na korzyść Polaków. Na podstawie tych to szacunków Bochnię XIV wieku, a zapewne też lokacyjną, należy uznać za miasto zamieszkałe głównie przez ludność polską, ale ze znacznymi (bardziej patrząc na wpływy niż odsetek w ogóle mieszkańców) grupami ludności niemieckiej.
Mówiąc o ówczesnych stosunkach między miejscowymi Polakami, a napływowymi Niemcami, nie można przekładać współczesnego myślenia kategoriami narodowymi na rzeczywistość panującą w średniowieczu. Wówczas ważniejszą sprawę dla tożsamości stanowiło to poddanym jakiego władcy się było (lub chciało być), a nie jakim językiem się mówiło i skąd pochodziło. Zarówno Zawisza Czarny z Garbowa, Zyndram z Maszkowic jak i Mikołaj Kopernik (przykład nieco późniejszy) urodzili się w rodach wywodzących się z Niemiec. Byli jednak wiernymi poddanymi króla polskiego i to się liczyło w ówczesnej rzeczywistości. Podobnie sprawa się miała z niemieckojęzycznym patrycjatem miast pruskich, który, po uprzednim wysłaniu do Krakowa posła Hansa von Baysen z pismem proszącym króla Kazimierza Jagiellończyka o przyłączenie Prus do Korony Królestwa Polskiego, hojnie opłacał polskie wojska najemne walczące przeciwko Krzyżakom w wojnie trzynastoletniej.
Nie twierdzę, że w średniowieczu kwestie narodowo-językowe nie miały znaczenia. Przeczą temu choćby bunt wójta Alberta czy działalność arcybiskupa Jakuba Świnki wymierzona przeciwko panoszeniu się niemczyzny w Kościele polskim. Kolejnym przykładem jest niemieckie prawodawstwo Połabia i Pomorza prześladujące ludność słowiańską w sposób - używając nazewnictwa współczesnego - rasistowski, przywodzący na myśl wręcz czasy III Rzeszy. Z pewnością jednak na ówczesne znaczenie pojęć takich jak państwo, ojczyzna, narodowość czy dychotomię nasi-obcy, należy patrzeć z odpowiedniej perspektywy, innej niż właściwa dla XXI wieku.
Przytaczając niemiecką kartę z dziejów średniowiecznej Bochni, nie chcę tu w żadnym razie wpędzać w kompleksy. Moim zdaniem fakt, że tę prężną, bywałą w świecie, posiadającą nieznane nam uprzednio wiedzę i umiejętności, przedsiębiorczą grupą osadników niemieckojęzycznych udało się zasymilować świadczy nie o słabości, a o sile żywiołu polskiego w średniowiecznej Bochni. Zaczynając z niższego poziomu cywilizacyjnego potrafiliśmy tę obcą potęgę skruszyć i wchłonąć. I tym podnoszącym na duchu zdaniem pozwolę sobie zakończyć.
Dziękuję za rozmowę.
Paweł Wieciech