Ślady i cienie Łemkowszczyzny (2)
Wędrując po zachodniej Łemkowszczyźnie (17)
Kolejne doliny, urokliwe światy Łemków pogrążone w przeszłości. W Beskidzie Niskim na Łemkowszczyźnie takich osamotnionych dolin jest więcej. Nowym osadnikom nie przypadły chyba do gustu, a dawnym mieszkańcom nie było już do czego wracać. Teraz gdy wołasz hop, hop …, odpowiada ci tylko milczenie.
Do źródeł Ropy - gdzie płótna bielono
Zwężająca się w obrębie Gór Hańczowskich dolina Ropy przybiera nagle za Wysową inny wymiar, nienaturalną jak dotąd szerokość. Pasmo graniczne Beskidu Niskiego okalające dolinę od południa i wschodu i Wysota zamykająca ją od północy użyczają Ropie sporo miejsca; typowa płaskodenna dolina pośród wzniesień Beskidu Niskiego. Siano tu len, uprawiano i konopie, które w ostatniej fazie przerobu już jako płótna blichowały na okolicznych łąkach. Ludna była ta wieś Blechnarka, ciągnęła się hen, aż po graniczną Przełęcz Wysowską i Trzy Kopce. Lata 1945 i 1947 – kolejne wysiedlenia ludności łemkowskiej sprawiły iż chyż tu jak na lekarstwo, a kilkanaście nowych domostw w centralnej części doliny wyznacza już inną rzeczywistość Blechnarki. Od schizmy tylawskiej mieszkańcy wsi wyznawali prawosławie, zostało tak do dziś, podtrzymuje tę wiarę położona na południowym brzegu Ropy murowana cerkiew p.w. św.św. Kosmy i Damiana i krzyże przydrożne wyznaczające dawną przestrzeń wioski.
Od cerkwi coraz puściej w dolinie, tylko grzbiety Płazin, Trzech Kopców i Wysoty wyznaczają bieg Ropy, by wkrótce zamknąć ja ostatecznie w źródłowych ciekach tego obszaru. To królestwo traw na dolinnych łąkach i lasów pokrywających górskie zamknięcie doliny, w górze zakwili raz po raz myszołów i tylko tyle, aż tyle. Kierunku marszu pilnują trzy szlaki: pieszy, rowerowy i konny, a później i cmentarny dbając, bym będąc tu sam jeden, nie zagubił się w tej głuszy, która tak poszukiwana w końcu nastała.
Czas pomyśleć o tragicznych czasach partyzanckiej wojny konfederatów barskich w przygranicznych górach, a także kilkumiesięcznym froncie I-szej wojny światowej i Akcji „Wisła”, które tak dotkliwie doświadczyły tę łemkowską wieś.
Minęły lata, zanikła górna część wsi, ale pojawiła się droga, znając inne leśne trasy z wcześniejszych wędrówek, tę porównać można do autostrady. Drzewom lżej teraz opuszczać karpacką knieję, bliżej im do tartacznych pił.
Szlak powoli wgryza się w góry, tu prawie 100 lat temu ginęli żołnierze walczących armii, Rosjanie, Austriacy i Niemcy, część z nich pozostała tu na zawsze, utworzyli cmentarz, a Dušan Jurkowi postawił im krzyże. Dziś choć nowe, ledwo wychylają się z objęć leśnego poszytu. Droga uchodzi z doliny, strumyki coraz mniejsze, aż nikną ostatecznie w ściółce dna lasu, zamknął się czas pierwszej doliny.
W dolinie Zdyni
Potok Zdynia wpada do Ropy, a powinno być odwrotnie, bo Zdynia jest coś nieco dłuższa. Górna Zdynia znana jako Zdynianka wypływa z obszernego wododziału, który stanowią wzniesienia Łysej Góry i Małego Beskidka, za nimi już dolina Wisłoki.
W Koniecznej, niewielkiej łemkowskiej wsi znanej z przejścia granicznego do Słowacji, szlak skręca na wschód opuszczając szeroką, płaskodenną dolinę. Teraz będzie już inaczej, zaczynają się góry – Beskidek i Mały Beskid rozcięte źródłowym potokiem Zdyni. Dolina wąska, a potok żywo przelewa się po kamienistym dnie. To kolejna z dolin opuszczona przez Łemków, pozostawiona drwalom, dostępna smakoszom gór. Czy można tam nie być?
Znaczna odległość od ludzkich siedzib i gęste lasy pokrywające międzyrzecze górnej Zdyni i Wisłoki sprawia, iż zawładnęły tą krainą zwierzęta, no i …myśliwi. Czy znajdzie się miejsce dla samotnego wędrowcy? Piękny to szlak, zanurzony w mroczny las, wsłuchany w szelest liści śni w ciszy o przeszłych czasach.
Cisza ze mną wędruje i do gąszczów wnika,
Wchodzi między drzewa, po chaszczach się skrada,
Pospały się ptaki, nie gra ich muzyka,
Zaś snuje się lasem łemkowska ballada.
U początku doliny pojawiło się źródło, zanurzone w gąszcz, schowane pod rozłożyste liście łopianów, poniesie wodę do świata, kończąc drugą z samotnych dolin.
Kilka kilometrów łąk i mieszanego lasu wypełnione przyrodą, samotnością, tak jest tu już od ponad pół wieku, brak czytelnych znamion dzieła rąk ludzkich. Niech tak zostanie.
W Radocynie nad Wisłoką
Było trochę góry, ale już pojawia się trzecia z dolin, której bogate dzieje przeszły do historii Łemkowszczyzny. Nad Wisłokę, jak i wszędzie indziej samotność przyszła etapami, rok 1945 zapisał się wymuszoną emigracją Łemków na radziecką Ukrainę, zaś wiosna 1947 r. dopełniła ostatecznej deportacji ludności Łemkowskiej znad górnej Wisłoki. W roku 1955 nie było już obydwu cerkwi, chyż i rolnych pól, po dolinie szwendał się już tylko wiatr historii. Ale po tylu latach współczesny turysta odnajdzie jeszcze nikłe ich ślady, zaduma się przy zniszczonej szkole, pomodli się być może na cmentarzach (łemkowski i wojenny). Odszuka na planszy z planem Radocyny posadowienie chyż ciągnących się pojedynczym ściegiem domów po obydwu stronach rzeki, skłoni się świątkom w kapliczkach, nasyci zmysły niezmierzonym odludziem.
Do cmentarza z I-szej wojny światowej wiedzie czarny, cmentarny szlak turystyczny. Zajął miejsce ponad dawnym łemkowskim cmentarzem, jego architektura zdradza projektanta, był nim Dušan Jurkowič, który nadał mu, jak i innym swoim cmentarzom oryginalnego wyrazu. Dziś krzyże zarosły trawą, ta zeszła już z wyżej położonych w dolinie łąk, murawy rozgościły się i na niżej położonym parafialnym cmentarzu. Ten z kolei ciągnie się długim pasem ponad dolinną drogą, poza trudne już do odszukania cerkwiska Radocyny.
Ale zanim podziwiać będziemy nagrobki mistrzów kamieniarskich z Bartnego, wczytajmy się w treść niezwykłych tablic stojących u podnóża cmentarza. To historia osady, słowo i obraz. Tak wyglądała dawna Radocyna, wyrazisty ślad niegdysiejszych czasów. Tylko patrzeć, jak za rok czy dwa, w tych pustych dolinach odsłoni się multimedialny obraz łemkowskich wsi.
Póki co, podejdźmy jeszcze za nurtem Wisłoki w głąb doliny, trafimy wkrótce na kolejne z magicznych miejsc, jakimi obdarza nas ta dawna łemkowska wieś. W gęstwinie bujnej roślinności zaskoczy nas widok drzwi, to symboliczny wyraz otwartego ale i zarazem zamkniętego czasu Łemkowszczyzny. Czy wejdziesz przez nie, czy wyjdziesz, i tak przekroczysz ten tajemniczy próg Łemków.
Nie byłoby uroku tej doliny gdyby nie spoglądające też z kapliczek i krzyży postaci świętych i Chrystusa, Oni wciąż zamieszkują Radocynę i choć nieco już ułomne, pozostały do dziś na ojcowiźnie.
Samotność doliny kończy urokliwa polana ze schroniskiem turystycznym Nadleśnictwa Gorlice, czas odsapnąć, ale też odwiedzić położona po sąsiedzku studencką bazę namiotową . Kto ma czas zapewne tu zostanie. Mnie zaś pora ruszyć do ostatniej (w tej wędrówce) z samotnych dolin, opuszczonych wsi.
W głuszy Lipnej
O dolinie Lipnej zda się, że zapomniał świat, niewielki potoczek płynący tą doliną wpada do Wisłoki obok schroniska w Radocynie. Utwardzona droga zanurza się w lesie i wiedzie ku zachodowi, pogrążając się coraz bardziej w głąb gór. Dziś gospodarują tu tylko drwale, liczą kolejne kubiki i sągi ściętych drzew. Wszechobecny las ogarnął wszystkie dawniejsze role i zagrody. Zagonów i chyż było niewiele, wąska dolina nie dała Łemkom szansy na wielkość i dostatek. Po 1947 roku wieś zanikła i już tylko przydrożne kapliczki świadczą i przypominają wędrowcom o swoim dawniejszym wiejskim bycie.
Gdyby nie przyjazna ręka, która umieściła przy brzegu drogi niewielki drogowskaz, można by przegapić najbardziej istotne ślady wsi Lipna. Nurzając się w leśnym gąszczu i nadbrzeżnej roślinności, da się jednak w kilka minut dotrzeć do miejsc wiecznego spoczynku żołnierzy I-szej wojny światowej, zostało w ziemi Łemków 54 Austriaków i 99 Rosjan. Napis na ich cmentarzu głosi: „Wojna burzy – wojna buduje”. Zbudowała im kamienny mur i drewniane krzyże!, wieczne im odpoczywanie. Przed żołnierskim cmentarzem kolejne krzyże, te z rozpiętymi na kamiennych nagrobkach Chrystusami wyznaczają przestrzeń parafialnego cmentarza. Obok cerkwisko, stała tu przed laty klasyczna łemkowska cerkiew, zostały relikty podmurówki.
Lipna odeszła z krajobrazu łemkowszczyzny i tylko kolejne drzwi ustawione na końcu wsi, symbolizują czas przemijania. Gdyby nie one, pewnie bym tu nie zawitał, lecz te otwarły się, więc jestem.
Kolejna z „mych” dolin kończy swój byt na górskich zboczach, u źródlisk potoków, a droga wspina się wciąż stokami Czarnej Góry i Kamiennego Wierchu ogrzewana słońcem południowej pory dnia.
Zmęczonego kilometrami drogi i upałem, zabiera mnie z leśnej głuszy do świata … samochód śmieciarka.! Skąd tu i dlaczego? Myślę po cichu, że „załatwił” mi to święty prawosławny Maksymilian Sandowicz, którego grób dzień wcześniej w Zdyni nawiedziłem.Pozostawiłem za sobą kolejne urokliwe doliny Łemkowszczyzny, warto tu wrócić, drzwi pozostają wciąż otwarte.
Czesław Anioł
„Notes wędrownika” c.d.n.