Skrzypce, muzyka etno i... Wikingowie
Wczorajsze "Muzealia" upłynęły nam pod znakiem instrumentów muzycznych. Najpierw historyk sztuki i lutniczka z Kościeliska, pani Teresa Maria Lisek wtajemniczyła niezbyt licznych, niestety słuchaczy w tajniki budowy skrzypiec. Staliśmy się bogatsi o tak hermetyczną wiedzę jak długość smyczka, z jakiego drzewa produkuje się wierzch a z jakiego spód skrzypiec czy też gdzie mieści się i jak wygląda ich dusza.
Mało kto, może nikt przedtem nie wiedział, że wierzch i dno tego instrumentu są rzeźbione w drewnie a nie wytłaczane, jak mogłoby się wydawać. Albo że skrzypce pokryte są — bagatela! - 30 warstwami lakieru.
Teresa Lisek, młoda, sympatyczna i delikatna blondynka, jest szczególnie powołana do tego aby opowiadać o skrzypcach. Nie tylko dlatego, że sama je robi ale i dlatego, że napisała monografię zatytułowaną "Mistrz Franciszek Marduła", a poświęconą słynnemu, zakopiańskiemu lutnikowi. Tytułowy Franciszek Marduła miał wiele wspólnego z wcześniejszym o kilka stuleci Stradivarim: nie tylko mistrzostwo w swojej lutniczej profesji, długie, blisko stuletnie życie, ale też to, że niektóre swoje odkrycia obydwaj zabrali do grobu. Dlatego nie może dziwić tytuł wykładu Teresy Lisek: Zakopiański Stradivarius - utajone pasje. O warsztacie Franciszka Marduły.
Jeszcze tego samego popołudnia wysłuchaliśmy wspaniałego koncertu Zespołu Polskiego pani Marii Pomianowskiej, zatytułowanego W stronę Lewantu i dalej... Tytuł oddaje nie tylko zainteresowania muzyczne Marii Pomianowskiej ale też ma odniesienia do historii Bochni która leżała na kupieckich szlakach ze wschodu na zachód i z północy na południe. Wraz z ludźmi wędrowała również ich muzyka, stąd np. piękna i bardzo stara pieśń do św. Jana śpiewana była zarówno na terenach dawnej Polski jak i w Turcji. Pani Maria Pomianowska wykonała ją na przemian z innym członkiem Zespołu Polskiego, rdzennym Irańczykiem. Przejmujące przeżycie!
Występ Zespołu Polskiego był nie tylko ucztą dla melomanów, dającą pojęcie o różnicach ale i podobieństwach ludowej muzyki wielu narodów. Stał się także prawdziwą ucztą dla oczu: oglądaliśmy niezwykłe, rzadko spotykane, pełne tajemniczego piękna instrumenty. Przyzwyczajeni do elektrycznej gitary, saksofonu i keyboardów odkrywaliśmy ze zdumieniem takie instrumenty jak suka biłgorajska, 6-strunna fidel płocka czy piękna, przypominająca okręt, lira korbowa. Nota bene, ta jedyna w Polsce, grająca lira została kupiona przez muzyka z Zespołu właśnie w... Bochni.
Pomiędzy oboma wydarzeniami, którym ton nadawały natchnione kobiety w gościnnych progach muzeum znaleźli się też twardzi, bezwzględni mężczyźni czyli — Wikingowie! Stało się to za sprawą Krzysztofa Kasprzyka i jego Najemników Bocheńskich. Przebrany w strój wikińskiego jarla pan Krzysztof opowiadał o szczegółach strojów swoich towarzyszy, jakby żywcem wyjętych z czasów jarla Hakona. Przy okazji dowiedzieliśmy się nieco szczegółów z życia i zwyczajów Wikingów, jak choćby tego, że szanowali wyznanie ludów, do których przybywali, a często też przyjmowali okoliczną wiarę. Nie zbrakło też wikińskiej białogłowy, ubranej wedle mody pamiętającej epokę Mieszka I.
W czasie, gdy trwał koncert zespołu Marii Pomianowskiej bocheńscy Wikingowie stoczyli na dziedzińcu muzeum zainscenizowaną walkę na miecze i topory. Ale czas nie jest jedyną rzeczą, która połączyła obydwie te grupy. Jest nią także fascynacja dla przeszłości i pietyzm z jaką — zarówno muzycy jak i Wikingowie AD 2009 próbują odtworzyć dawną kulturę, przedmioty i zwyczaje.
eb