„Kronice Bocheńskiej” stuknęło 20 lat
W kwietniu 1992 r. w bocheńskich kioskach ukazał się pierwszy, czarno-biały numer miesięcznika obywatelskiego „Kronika Bocheńska”, którego posiadaczem można było się stać za jedyne 3 tys. zł...
Celowo uwypuklamy sprawę ceny, aby pokazać, jaki ogrom czasu i spraw dzieli nas od tamtych chwil. Niegdysiejsze 3 tys. zł to obecnie 30 gr., a więc debiutując „Kronika” kosztowała 10-krotnie mniej niż obecnie, ale przecież nie da się położyć na jednej szali kilkunastostronicowej gazetki, odbitej na ksero z kilkudziesięciostronicową, profesjonalną pod względem szaty graficznej gazetą. 20 lat to także spora inflacja, której podlegał i ciągle podlega nasz pieniądz. Czy inflacji uległa również poruszana w niej tematyka?
Na tak skonstruowane pytanie najlepiej odpowiedzieć samemu, kartkując archiwalne już numery gazety. Zawsze wydawana na wysokim edytorskim poziomie i wysokim poziomie merytorycznym choć nie brakuje i słów krytyki. To szeroka rzeka wiedzy o nas samych i mieście, w którym przyszło nam żyć. „Kronika” towarzyszyła i ciągle czyni to nadal (niedługo już doczekamy jej 250 numeru) wszystkim najważniejszym wydarzeniom na mapie Bochni, przeżyła już 3 ekipy rządzące miastem i ma trzeciego w historii redaktora naczelnego.
Czy zmieniła się przez te lata? Na pewno tak. W momencie powstawania nikomu nie śniło się o internecie i telefonii komórkowej, które tak zdynamizowały wytwarzanie, przesył i odbiór wiadomości. Kiedyś, na równi z bocheńskimi korespondentami „Dziennika Polskiego” i „Gazety Krakowskiej” była jedynym dostarczycielem wiadomości lokalnych. Teraz, w dobie portali informacyjnych (czy ktoś wie, ile z nich pisze o samej Bochni?) nie musi się już z nimi ścigać na szybkość podawania informacji, koncentrując się bardziej na „smakach” i „zapachach” sztuki dziennikarskiej, podające wysublimowane „kąski” na gustownie i ze smakiem przyozdobionej zastawie. „Kronika”, nie tracąc nic ze swej „obywatelskości” i egalitaryzmu, stała się w pewnym stopniu pismem dla smakoszy pięknego słowa i jasności przekazu. Niestety, te słowa, które padają z ust niektórych jej czytelników, nie idą na równi z rozwojem pisma. Obecnie nakład Kroniki to 1 tys. sztuk i jak podaje dyrektor Miejskiego Domu Kultury są miesiące kiedy liczba sprzedanych egzemplarzy nie przekaracza 700. Jak na 30 tysięczną Bochnię to na prawdę nie wiele. Mimo więc swoich "smaków" i "zapachów" jest pismem bardziej dla zainteresowanych niż dla większej liczby mieszkanców, którzy wiadomości o Bochni czerpią raczej z lokalnych portali.
I pomimo tego, że ukazywanie się Kroniki nie jest całkiem wolne od kontrowersji (z których największą jest fakt wydawania go po części za publiczne pieniądze, co wprowadza stan nierównowagi na lokalnym rynku mediów, gdyż tytuły prywatne są w takiej sytuacji upośledzone) „Kronika” wtopiła się już w bocheński pejzaż, stając się żywą historią miasta.
Czytając poniższe urywki z historycznego, pierwszego numeru „Kroniki” łatwo zauważyć jak minione 20 lat zmieniły naszą rzeczywistość. A dziennikarze gazety to zanotowali…
„Kto w Polsce (oprócz mieszkańców Bochni) zna nazwę „Ważyn”? Kto ją zna w Europie lub za Oceanem. Czy ktoś podjął próbę wyleczenia na tymże „Ważynie” chociażby jednej osoby z alergicznego kataru?”
„Architektoniczne władze miasta obdarzyły nas – miłośników swego miasta – szczególnie urodziwym obiektem: posterunkiem policji w rynku. Poza piękną estetyką ma on jeszcze jedna cechę-kuriozum w skali światowej: po raz pierwszy policja siedzi za kratami, a przestępcy spacerują po rynku. Miejscowe biura turystyczne powinny przyjmować wycieczki krajowe i zagraniczne. Zyski murowane.”
„Czytelnik numeru próbnego naszej „Kroniki” wyliczył, iż właściciel zakładu fotograficznego w Rynku, o którym pisaliśmy, że przebił konkurentów do lokalu oferując na przetargu 830 tys. zł za m2 – płaci obecnie za 15 m2 tego lokalu ok. 12,5 mln zł (miesięcznie!). Jest to sporo ponad 900 dolarów. Zdaniem owego czytelnika za podobny lokal w centrum Los Angeles płaci się znacznie mniej.”
„W kilku otaczających Bochnię wioskach zakończono telefonizację, oddając do użytku automatyczne centrale telefoniczne o pojemności 100 numerów każda. Szczęśliwe miejscowości to: Damienice, Łapczyca, Moszczenica, Proszówki, Siedlec i Słomka. Telefony podłączone do centrali bocheńskiej, mają więc ten sam numer kierunkowy; z Bochni dzwoni się bezpośrednio, ale rozmowy i tak są, niestety, traktowane jako międzymiastowe. Koszt całego przedsięwzięcia był bardzo wysoki, np. w Proszówkach wyniósł ponad 6 mln na jednego mieszkańca (dla porównania założenie telefonu we Francji kosztuje ok. 40 dolarów, w Austrii 34, w USA tylko 20)”