Cztery spojrzenia na Stasiaka
Wyjątkowo wcześnie, bo o 16.30 zaczęło się ostatnie Spotkanie Czwartkowe w muzeum. Nic dziwnego - wysłuchaliśmy bowiem nie jednego ale aż czterech wykładów. Ich bohaterem był Ludwik Stasiak, bocheński malarz, wydawca i literat z przełomu XIX i XX wieku,
...którego rok obchodzimy właśnie w 150 rocznicę urodzin artysty.
Paradoksalnie postać Stasiaka stała się pretekstem do swoistej polemiki na temat mistrza Matejki, którego bocheński malarz był uczniem (nie najwyżej, zresztą, cenionym przez autora "Bitwy pod grunwaldem"). O Matejce i prowadzonej przezeń Szkole Sztuk Pięknych mówiła bowiem zarówno Barbara Cieciora jak i Stefania Kozakowska - obydwie panie z Krakowa. Najniespodziewaniej młodsza z prelegentek wystąpiła w roli obrończyni postawy i idei matejkowskiej, starsza zaś bezlitośnie skrytykowała akademizm sztuki i autokratyzm Mistrza jako nauczyciela, a także jego natarczywe przywiązanie do patriotyzmu w malarstwie.
Matejko uważał miłość do ojczyzny za obowiązek i posłannictwo każdego artysty. I choć na przełomie wieków wielu uczniów malarza, naznaczonych impresjonizmem a później - dekadentyzmem odwracało się od tej idei, to jednak znalazła ona swojego wiernego wyznawcę w osobie Ludwika Stasiaka. Bowiem artysta aż do swojej śmierci w 1924 roku pozostał wielkim patriotą - i jako Polak i jako bochnianin. Dawał tego dowody zarówno w swej sztuce, w pracy wydawnictwa "Stella", w dyskusjach z przyjaciółmi (do których zaliczały się takie osobowości jak Żeromski czy Tetmajer) jak i w życiu codziennym, choćby w wychowaniu jedynej wnuczki, Olgi.
Wydawnictwo "Stella", zajmujące się głównie edycją artystycznych, znanych w całej ówczesnej Polsce pocztówek, pokazuje nam jeszcze jedno oblicze artysty - jako biznesmena. Niestety, wykład na ten frapujący temat nie bardzo się udał w ten czwartkowy wieczór. Młodą prelegentkę, która napisała o "Stelli" pracę magisterską i zna temat od podszewki zwyczajnie zjadła trema wobec nabitej do ostatniego miejsca, muzealnej sali.
Hitem natomiast można nazwać wystąpienie Olgi Chylowej, wnuczki artysty. 90-letnia dziś pani wspominała Ludwika Stasiaka nie z wyżyn artystycznego Parnasu ale jako swojego dziadka, opiekuna, towarzysza spacerów i zabaw. W słowach pani Chylowej odżył klimat domku przy ulicy 3 Maja, kolor kwiatów otaczających posesję, ilość szuflad w komodzie, obrazek naklejony na szafie artysty w prawym, górnym rogu, a nade wszystko - rzecz najbardziej ulotna, przemijająca bezpowrotnie wraz z człowiekiem, który go pamięta - zapach. Woń świeżego drewna mebli, woń kleju, gotowanego na kuchni, woń pszenicy zalewanej mlekiem (taki był obiad artysty). Dzięki szczodrobliwości prelegentki mogliśmy poznać Stasiaka - żywego człowieka, sąsiada niemal. Ot, małe czarodziejstwo wyobraźni, nakarmionej wydobytymi z zakamarków pamięci szczegółami.
eb