Biblioteka: sentymentalna podróż z prof. Smoleńskim
Jeszcze niedawno o takich ludziach jak Olgierd Smoleński mówiło się: człowiek renesansu. Dziś raczej: człowiek orkiestra. Czyli ktoś o rozległych, często dalekich od siebie zainteresowaniach, ciekawy wszystkiego i o wszystkim mający pojęcie.
Życiem i pasjami wczorajszego gościa naszej biblioteki można by obdzielić kilka osób, i na pewno ich losy nie byłyby nudne. Już sama droga do Bochni: od kamieniczki pod Ostrą Bramą w Wilnie, poprzez daleką głębię Rosji aż do sutereny w Bochni, mówi sama za siebie. A potem Kraków, Warszawa, zagraniczne podróże, amerykańskie wykłady… Przyjaźnie z chłopcami z bocheńskiego podwórka, ale i z Himilsbachem, Iredyńskim, Cybulskim, Loeblem i wielu, wielu innymi.
Kto w połowie lat czterdziestych, w małym przybłędzie, „ruskim”, mówiącym we wszystkich okolicznych językach i w żadnym poprawnie, odgadłby przyszłego artystę, poetę, kabareciarza, współtwórcę Bocheńskiego Almanachu Literackiego przed 56 laty? A tym bardziej – specjalistę od chorób nerek, współtwórcę dializoterapii i transplantacji tych organów?
O swoim dojrzewaniu w Bochni, przyjaźniach i znajomościach, o ludziach z naszego miasta, którzy mieli na niego wpływ, a także o swojej długiej, trwającej wciąż przygodzie z medycyną, opowiadał wczoraj sam Olgierd Smoleński. Sala Klubowa biblioteki zgromadziła mnóstwo osób, w tym wielu przyjaciół z dawnych lat, osób, które pamiętają np. profesor Leokadię Rodziewicz, czy Władysława Stawiarskiego. Ta swoista podróż sentymentalna w przeszłość, którą przeżyli dzięki jednemu z nich, Olgierdowi, musiała być dla nich mocnym przeżyciem.
Nie mniejsze siłę oddziaływania miała opowieść profesora o medycynie, a nefrologii w szczególności. Jak to w życiu, farsa często postępowała o krok za dramatem albo go wyprzedzała. Tak jak przy szalonej podróży trabantem po nerkę do pierwszego w Małopolsce przeszczepu. Nerkę, którą trzeba było obłożyć niepasteryzowanym lodem bo inaczej by się popsuła. Tymczasem służyła jeszcze pacjentowi klika lat…
Przez gabinet lekarza – literata przewinęło się sporo ludzi pióra, m.in. obydwaj towarzysze życia Wisławy Szymborskiej, a i ona sama. Opowiedział wczoraj rzecz niebywałą: poetka zafundowała Klinice profesora aparaturę wartą 14 tys. dolarów, przeznaczając na to dochody z publikacji w Niemczech. Przy czym – zobowiązała go do absolutnej tajemnicy. Mówi się wiele o Szymborskiej dobrego i złego. Ten gest jednak o czymś świadczy. Na pewno o tym, że szufladki są dla niektórych za ciasne.
eb