Kategoria: Foto - wideo
Opublikowano: 2017-01-29 18:22:44 przez system

Dzielić się dobrem

Mądre powiedzenie mówi, że dobro to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli. Okazuje się, że dobro, którym próbujemy dzielić się z mieszkańcami Kresów, trafia do nas samych czasem w niespodziewanej postaci.

Na nic zdałyby się nasze wyjazdy, gdyby nie ogromna, trudna do oszacowania pomoc współrodaków, mieszkańców Bochni (choć nie tylko), dzięki której możemy zawieźć na Wschód odzież, obuwie, żywność, środki czystość czy pomoce szkolne. Nie korzystamy z innych źródeł jak tylko hojność zwykłych, często anonimowych osób, stąd planujemy nasze wyjazdy średnio raz na kwartał. Co jednak zrobić, gdy sami jesteśmy zaskakiwani propozycją ekstra wyjazdu?

Taka sytuacja zdarzyła się po ostatnim, przedświątecznym wyjeździe do Czortkowa. Na początku roku zadzwonił pan Łukasz i zaproponował, że nie tylko stawia do naszej dyspozycji wygodny samochód, ale i sam bezinteresownie może zawieźć nas na miejsce. A gdy jeszcze dodatkowo w mniej więcej tym samym czasie pan Jan zafundował nam środków żywności za blisko pół tysiąca złotych wiedzieliśmy, że grafik naszych wyjazdów musi ulec zmianie i pomimo tego, że styczeń nie jest najlepszym czasem na takie podróże, w sobotę 21 stycznia ponownie znaleźliśmy się na ukraińskiej ziemi.

Przed wyjazdem skontaktowaliśmy się, jak to mamy w zwyczaju, w siostrami dominikankami i trochę zdziwiła nas prośba o przywiezienie maseczek, chroniących przed pyłem.

Na miejscu szybko dowiedzieliśmy się, skąd takie nietypowe zamówienie. Otóż po dekadach starań strona ukraińska oddała wreszcie ojcom dominikanom budynki poklasztorne, przylegające do czortkowskiego kościoła, które w czasie wojny zostały zagrabione przez Sowiety i służyły różnym celom - ostatnio była w nich ulokowana szwalnia. Stan odzyskanych obiektów jest zatrważający, najlepiej pokazują to zamieszczone zdjęcia, ale prowincja oo. dominikanów ma ambitny cel nadania im cech używalności. W pierwszej kolejności należy usunąć całe sterty gruzu i śmieci, zalegające w budynku. Czynności te wykonują sami parafianie, jednak brak im podstawowych środków ochrony indywidualnej, jak np. wspomniane maseczki. Gdyby ktoś z naszych Czytelników miał dostęp do tego rodzaju rzeczy, to bylibyśmy bardzo wdzięczni w imieniu tych wszystkich, którzy ratują na Kresach kolejny pomnik polskości tamtych ziem.

Nasz pobyt na miejscu, ze względu na zawodowe obowiązki, jest czasowo bardzo ograniczony (przebywamy w gościnie u sióstr nie dłużej niż dobę), ale i tak za każdym razem mamy możność poszerzyć swą wiedzę o ludziach tam żyjących, ich radościach i smutkach. Sposobnością ku temu były odwiedziny w kilku tamtejszych domach, zamieszkałych przez starsze, często schorowane osoby. Odwiedziliśmy tak m.in. p. Władysławę, najstarszą tamtejszą parafiankę, liczącą sobie już 84 wiosny, byliśmy w domu, którego gospodarz opowiadał nam jak przeżył, jako podrostek, zamordowanie swoich rodziców przez UPA pod koniec wojny. Ci ludzie żyją teraz nad wyraz skromnie, przykładając nasze miary - można powiedzieć że w biedzie, ale mają coś, czego często nam tak bardzo brak - radość z każdego przeżytego dnia, pogodę ducha i ufność w bożą Opatrzność.

Dla kontrastu pod sam koniec naszej wizyty mieliśmy możność krótkiego spotkania z najmłodszymi podopiecznymi sióstr - przedszkolakami, które uczęszczają do prowadzonej przez nie świetlicy - i już musieliśmy się żegnać, z zapewnieniem kolejnego przyjazdu. Tym razem już na wiosnę, przed Wielkanocą.

Stanisław Dębosz
Marek Kucharski
Ireneusz Sobas