Skąd strajki wśród nauczycieli?
Wiele osób zadaje pytanie skąd się wzięło niezadowolenie wśród nauczycieli. Ogólny bowiem obraz wykreowany przez medialną propagandę pokazywał ich jako grupę zawodową która ma najwięcej przywilejów i wolnego od pracy. Tu nie da się udzielić jednak jednaj odpowiedzi bo sytuacja dorastała do kryzysu na wielu płaszczyznach i przez długi czas. W ostatnich miesiącach przelała się jednak czara goryczy.
Po pierwsze można powiedzieć, że rząd stał się zakładnikiem własnego „sukcesu”. Od wielu miesięcy jedną z metod marketingowych używanych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości by zaskarbić sobie poparcie i pokazać skuteczność rządzenia było pokazywanie efektów walki z tzw. mafią VATowską i z tymi którzy oszukują na podatkach. Wiele razy w głównych wydaniach „Wiadomości” czy innych prorządowych mediach można było się dowiedzieć ile miliardów złotych więcej wpłynęło do budżetu państwa z tytułu „uszczelniania podatku VAT”. Padały kwoty rzędu nawet 100 mld zł.
Niestety, mimo powszechnej wiedzy o tym, że szkoły są niedofinansowane i mimo pełnych ust patriotycznych frazesów, szumnych haseł dbania o polską naukę, kulturę, historię, naród i państwo głoszonych przez przedstawicieli rządów Prawa i Sprawiedliwości okazało się, że polskie szkoły nie zobaczyły prawie nic z tych wielkich kwot o które rzekomo powiększył się budżet państwa. Rząd PiS pokazał, że są to tylko puste frazesy, a pieniądze budżetowe służą nie do dbania o wychowanie przyszłych pokoleń ale głównie do przekupywania szerokiego elektoratu niezorientowanych w rzeczywistości ludzi. (W programach 500 plus kierowanych do szerokich mas chodzi przecież głównie o ratowanie zbankrutowanego ZUSu, a hasła o ratowaniu polskiej rodziny są tylko wygodną argumentacją – zasłoną dymną. Do tego dochodzi fakt zadłużania państwa, rosnących cen, nowych podatków, deprawacji charakterów ludzi dostających pieniądze za nic i tworzenia szerokich rzesz ludzi bez inicjatywy uzależnionych od wypłat z urzędu).
Brak porozumienia z nauczycielami świadczy także o tym, że rząd nie traktuje tej grupy zawodowej jako mającej duży wpływ na wynik wyborczy, dlatego nie musi się przejmować złymi nastrojami wśród pedagogów. Propozycje zwiększenia pensum i groźba zwolnień są niczym innym jak pokazaniem nauczycielom przysłowiowego i bezczelnego środkowego palca. Wszak szerokie masy zostały już przekupione, a liczba 702,293 tys. nauczycieli zatrudnionych w Polsce (liczba jaką podawało MEN pod koniec zeszłego roku), nie została najwyraźniej uznana przez rząd PiS za wystarczająco dużą by znacząco przesądzić o wyniku wyborczym.
Drugą stroną medalu jest także odgórne założenie każdego rządu już od czasu PRL, że pensja nauczycielska nie będzie wykraczać poza pewne ustalone ramy. Jeśli porównywać siłę nabywczą nauczycielskiej wypłaty za Edwarda Gierka i za Mateusza Morawieckiego (nawiasem to w programach socjalnych PiS już dawno Gierka przebił), to okaże się, że te obecne nie są o wiele lepsze.
Nietrudno też przewidzieć, że polityczna strategia marketingowa rządu polegająca na szerokich programach socjalnych polegających na rozdawaniu pieniędzy różnym grupom społecznym i zawodowym musi powodować nastroje finansowej zazdrości – skoro dostają jedni i jest tak dobrze, to dlaczego nie my? – z pewnością pytają ci, którzy jeszcze nie dostali. Programy socjalne PiS uruchomiły więc falę roszczeń wśród zawodów budżetowych i w różnych środowiskach społecznych. I wśród najbardziej odstawionego przez rząd na bok zawodu jak polska oświata takie nastroje także się uruchomiły, z tym, że z bardzo uzasadnionymi argumentami.
Nie ma chyba bowiem grupy zawodowej, której kreuje się gorszy obraz niż nauczycielom. Teksty prasowe co chwila pełne są zarzutów, że to grupa zawodowa, która ma najwięcej wolnego jak wakacje, ferie, nadmiar wolnych dni. Jeśli jednak porównamy całkowitą liczbę godzin urlopowych do wykorzystania w innych zawodach wcale nie jest to duża różnica. Pensje nauczycieli niemalże zawsze podawane są w kwotach brutto, o czym się czytelników nigdy nie informuje i przeważnie podawane z naliczonymi dodatkami (wysługa lat, dodatek wiejski, za wychowawstwo, dodatek motywacyjny itp. ) co powoduje podawanie do publicznej wiadomości kwot, których nauczyciele nie zarabiają albo tylko bardzo niewielu z nich tyle zarabia skupiając tylko przy sprzyjających okolicznościach wszystkie dodatki razem.
Nauczycieli przedstawia się także jako tych, którzy najmniej pracują podając, że jest to tylko 18 godzin. Jeśli do tego dodamy fakt, że są to ludzie, którzy w dużej części wymagają od innych myślenia, dyscypliny i odpowiedniego zachowania, co nie zawsze jest dla wszystkich przyjemne, mamy wykreowaną ogólnopolską niechęć, a często i wzrastającą pogardę i wrogość w stosunku do tej grupy zawodowej.
Każdy jednak z tych powyższych zarzutów jest nieprawdą i niech przekona się o tym każdy zatrudniając się na kilka miesięcy w szkole. Od razu odkryje jak męcząca i skomplikowana jest to praca, szczególnie jeśli jest dodatkowo jeszcze utrudniona i pogmatwana przez apologetów bezrozumnej, pustej i w wielu przypadkach arcygłupiej biurokracji, która nie tylko hamuje i utrudnia nauczanie ale wielu nauczycieli zniechęca wręcz do zawodu.
Nauczyciel bowiem w polskiej państwowej szkole wykonuje kilka zawodów na raz. Jest nie tylko wykładowcą swojego wyuczonego przedmiotu. Pełni także funkcję wychowawcy i pedagoga czyli ma nadzór nad wychowaniem i sytuacją rodzinną ucznia, a ta nie zawsze jest dobra. Niejednokrotnie musi współpracować z ośrodkami opieki społecznej, pedagogiem, kuratorem czy nawet policją i sądami. Nauczyciel pracuje jako księgowy szkolnych frekwencji, ocen i zachowania pisząc stosowne obszerne sprawozdania i wyliczenia i non stop wypełniając dzienniki. Pracuje jako egzaminator oraz opiekun i organizator szkolnych wycieczek, a także opiekun wyjazdów zdolnych uczniów na konkursy czy olimpiady. Sporo czasu pochłaniają spotkania wywiadowcze z rodzicami do których trzeba się przygotować, jak i do częstych pozalekcyjnych kontaktów z rodzicami. Wielu nauczycieli jest zaangażowana w przygotowanie konkursów i szkolnych uroczystości.
Czas poza nauczaniem wypełniają również kilkugodzinne rady pedagogiczne, organizowane o różnych porach dnia. Kiedy dodamy do tego opracowania i poprawianie sprawdzianów i wypracowań (zazwyczaj w domu), przygotowywanie się do lekcji, pracę w komisjach rekrutacyjnych czy przy często wyjazdowych egzaminach zawodowych czy lekcje indywidualne z uczniami do których trzeba dojechać po pracy i często na własny koszt to nie dziwią życzenia składane przez uczniów – skądinąd w dobrej wierze – „Życzę Panu lepszego zawodu”.
Do tego dochodzi jeszcze ciągła presja wywierana na nauczycieli by „dokształcali się zawodowo” podejmując różne kursy czy studia podyplomowe, co wiąże się także z zagadnieniem szkoły jako instytucji wiecznego eksperymentu. Chodzi o szkołę pod nadzorem zmieniających się ministrów, nadawanych z łaski wyborców, którzy raz wybierając opcję taką, a innym razem całkiem odmienną, skazują polską edukację na chaos zmieniających się decyzji i różnych wizji powodowanych widzimisię politycznym tej czy innej opcji rządowej. Dlatego nauczyciel non stop szkoli się na temat zmieniającej się podstawy programowej, nowych podręczników, nowych wymagań maturalnych itd. itp.
Wszystkie te czynniki powodują rozproszenie uwagi uczących na dziesiątki różnych zajęć niezwiązanych bezpośrednio z nauczanym przedmiotem, co znacząco obniża poziom nauczania czy powoduje szybkie zmęczenie i wypalenie się zawodowe nauczycieli. Trzeba też wspomnieć, że nie są to zajęcia płacone. Nauczyciel dostaje pieniądze tylko za godziny zrealizowane przy tablicy.
Dodajmy do tego odpowiedzialność za uczniów podczas zajęć, przerw i wyjazdów, które w razie potencjalnych wypadków stawiają nauczyciela przed kilkoma chyba służbami oraz zmaganie się w wychowaniu z wszechogarniającymi środkami masowego oddziaływania na uczniów różnorakich mediów prowadzących do zachowań chamskich, nagannych i lekceważących, z którymi nauczyciel musi sobie poradzić w wymagany przez oświatę sposób.
Jest jeszcze kwestia chęci wykształcenia społeczeństwa. Demokracja rządzi się swoimi zasadami i każdy rządzący wie, że im głupszy i mniej zorientowany naród (czytaj elektorat) tym łatwiej nawciskać mu do głowy różnych wyborczych pustych haseł, tym łatwiej zje przysłowiową kiełbasę wyborczą. Komu więc ma zależeć na ludziach którzy zadbają o nauczenie innych myślenia i przekazanie im wiedzy? Politykom chyba najmniej.
Czy można się więc dziwić pedagogom, że przy takim wysiłku umysłowym i organizacyjnym, w szkole, która na dodatek jest źle zorganizowana (począwszy już od przerostu liczby uczniów w klasach) nauczyciele czują skrajne niezadowolenie i irytację? Czują po prostu, że rząd zamiast wspierać polską szkołę to ją coraz bardziej pogrąża w chaosie i biurokracji demotywując dodatkowo nauczycieli zarobkami wysokości 1800 zł netto – bo tyle zarabia nauczyciel stażysta. Po kilku latach tzw. ścieżki awansu zawodowego dojdzie do pułapu 2500 zł netto jako nauczyciel dyplomowany. Przy sprzyjających okolicznościach dorobi na godzinach nadliczbowych i dodatkach zarabiając w graniach 3 – 3,5 tys. zł netto czyli do tzw. ręki. I są to tylko nauczyciele niektórzy.
Czy można znaleźć satysfakcję i motywację do pracy intelektualnej nad wychowaniem przyszłych pokoleń za płacę, którą porównuje się do pracy robotnika niewykwalifikowanego i to w warunkach, które zamiast tą pracę usprawniać coraz bardziej ją utrudniają? Zaczynająca się akcja strajkowa w szkołach pokazuje, że takiej satysfakcji nauczyciele już nie znajdują.
Mam nadzieję, że zaistniała sytuacja przyczyni się do przeorientowania polskiej nauki na tory prywatne. Będzie można wówczas członkom rodzin obecnego i nie tylko obecnego rządu naliczyć wielokrotne czesne za naukę. Ciekawe w jakiej tonacji będą wówczas śpiewać?
Paweł Wieciech