Przygoda w supermarkecie
Pewien człowiek kupił sobie w bocheńskim supermarkecie jakiś gadżet do łazienki. No dobrze, żeby zadośćuczynić rzetelności dziennikarskiej powiem, że był to samoprzylepny uchwyt na papier toaletowy wartości ok. 5 zł.
Po powrocie do domu okazało się, że uchwyt nadaje się do tego samego co i sam papier toaletowy. Czyli nie nadaje się do niczego. Nie tylko nie chce się samoprzylepiać do kafelków, ale również z użyciem perswazji a nawet przymusu bezpośredniego.
Co było robić? 5 zł to malutka suma, ale z drugiej strony bez tych 5 nikt nam nie sprzeda nawet samochodu, nie mówiąc o takich prozaicznych rzeczach jak spodnie czy kilogram mięsa. I do tego nieprzydatny gadżet w domu kłuje w oczy swoją nieprzydatnością.
- Idziesz do supermarketu to masz tu paragon i zwróć im to badziewie! – powiedział nabywca do żony.
Co też ona uczyniła. Było to jednak swoiste konsumenckie K2! No, może nie K2 ale Uzbornia, zdobyta zimą i na szpilkach. Okazało się bowiem, ze w supermarkecie od jakiegoś czasu zwrotów nie przyjmują. Pani kasjerka wskazała na odpowiednie obwieszczenie, dużymi literami i w widocznym miejscu. Klientka skonfundowała się wielce, gdyż jeszcze tego samego dnia, w innym bocheńskim sklepie zapewniano ją, że może w ciągu tygodnia zwrócić zakupiony towar po okazaniu paragonu. Wspomniała coś o prawach konsumenta i UOKiK, ale pani kasjerka była niewzruszona.
- To może wymienię po prostu na taki sam, ale inny?
Też nie można! Tymczasem kilka osób stojących przy tej samej kasie zaczęło dreptać w miejscu, robić dziwne miny, jednym zdaniem - przejawiać oznaki zniecierpliwienia.
- Dobrze więc, zabieram ten uchwyt z powrotem i po sprawie - nieszczęsna kobieta, wysłana przez męża na linię frontu, wywiesiła białą flagę.
- Nie, ja to pani załatwię! W drodze wyjątku! - pani kasjerka złapała uchwyt i paragon i wróciła, po jakimś czasie, z wielkim protokołem zwrotu, który należało CZYTELNIE podpisać. Również paragon trzeba było podpisać, a jakże, czytelnie! Klientka zrobiła to wszystko, marząc w tej chwili jedynie o tym, aby się zdematerializować.
- A w ogóle, to mąż kupował uchwyt i to on powinien przyjść z reklamacją! – stwierdziła pani kasjerka.
- Nic podobnego! - w klientce, mimo zażenowania całą sytuacją, aż się zagotowało. - Jako żona mam prawo do takich operacji finansowych w imieniu męża.
- Nie. Powinien napisać upoważnienie! - stwierdziła pracownica handlu spółdzielczego, odliczając równocześnie 4,80 zwrotu za wadliwy uchwyt. Odchodząc od kasy klientka usłyszała jeszcze, jak mówi do osoby czekającej w kolejce: – Proszę iść gdzie indziej, ja muszę do biura.
- Trzeba było to wcześniej powiedzieć! - doleciał ją w drzwiach rozżalony głos.
„Chyba sobie za te pieniądze kupię Persen na uspokojenie – pomyślała klientka – bo przecież żeby się urżnąć to trochę za mało”.
Jaki jest morał z całej tej historii? Nie kupujcie, na Boga, samoprzylepnego uchwytu na papier toaletowy!
Jeśli już, to w internecie, bo tam zawsze można nabytą rzecz zwrócić. Co innego w sklepie – nie ma przepisu, który nakazywałby zwrot lub wymianę zakupionego towaru. Jest to tylko i wyłącznie uprzejmość (i dobre obyczaje) sprzedającego. Tak mówi prawo konsumenckie. I tu punkt dla pani kasjerki i jej pracodawców.
Inna rzecz to żądanie (niekonsekwentne, ale jednak), upoważnienia od męża na dokonanie zwrotu towaru. Zarządzanie majątkiem wspólnym, nawet kiedy w grę wchodzą znacznie większe kwoty niż 5 zł, należy do kompetencji obydwojga i nie potrzebują do tego zgody tej drugiej połówki jabłka. Tu rację miała klientka. (Ustawa z 25 lutego 1964 r. Kodeks rodzinny i opiekuńczy (Dz. U. 1964 r., Nr 9, poz. 59 ze zmianami).
Można więc powiedzieć, że panie w supermarkecie dały sobie po prawniczym "razu"...