Zajęcia dodatkowe w przedszkolach
Miało być wyrównanie szans, a wyszła "urawniłowka"
Od pierwszego września weszła w życie ustawa stanowiąca, że każda godzina spędzona przez dziecko w przedszkolu ponad podstawowe 5 godzin nie może kosztować rodziców więcej niż 1 zł. Ustawa miała w założeniu wyrównywać szanse dzieci z uboższych rodzin, których rodziców nie stać na dodatkowe zajęcia typu języki, rytmika, logopedia itd.
Do tej pory instruktorzy zajęć dodatkowych byli zwykle osobami z zewnątrz, za których pracę płacili rodzice. Teraz samorządy dostają dopłaty rządowe na każde dziecko w przedszkolu. W założeniu – na zatrudnienie na stałe pedagogów, którzy prowadziliby swoje zajęcia w ramach pracy przedszkola, a więc nie byliby dodatkowo opłacani przez rodziców.
Plany były bardzo piękne, tylko mają się nijak do codziennej praktyki. W Bochni samorząd dostał dopłatę w wysokości 120 zł na 1 dziecko. Okazuje się to zupełnie niewystarczające, aby zatrudnić na stale dodatkowy personel w 6 bocheńskich przedszkolach. Tak że mimo rządowej hojności, dzieciom grozi, że od października (bo wtedy zwykle zaczynają się w przedszkolach zajęcia dodatkowe) nie będą mogły się już uczyć angielskiego czy tańca. Na takie zajęcia rodzice będą musieli wozić maluchy osobno do specjalistycznych szkół czy domów kultury. Zapewne wielu rodziców zrezygnuje z posyłania dziecka na zajęcia dodatkowe: po pierwsze będą na pewno droższe niż płaciło się w przedszkolu jeszcze w ubiegłym roku, a po drugie – bardzo kłopotliwe i czasochłonne.
Jak się dowiedzieliśmy, koszt 1 godziny pobytu ponad ustawowe 5 godzin w przedszkolu w naszym mieście wynosił przeciętnie zaledwie… 1,50 zł. W innych miastach jest bardzo podobnie, tak że obniżenie tej sumy do 1 złotówki nie jest żadną rewelacją. Ustawa wywołała jedynie gigantyczny chaos i napięcie wśród osób zajmujących się z urzędu wychowaniem przedszkolnym i wśród rodziców. Co gorsza, wydaje się, że to „dobrodziejstwo” będzie równać szanse dzieci ale… w dół. Zamiast pomyśleć o dotacjach celowych dla najuboższych rodzin, nasi parlamentarzyści bezkrytycznie przychylili się do proponowanej przez MEN urawniłowki.
Cała sprawa będzie również generować bezrobocie. Stracą bowiem zajęcie wszyscy ci, którzy przychodzili z zewnątrz na dodatkowe godziny dla przedszkolaków. Np. w przedszkolu nr 4 przy Placu Okulickiego były dwie takie osoby: nauczycielka rytmiki i anglista, wytypowany z wybranej przez rodziców szkoły językowej. Obydwie te osoby mogą już wkrótce okazać się „niepotrzebne”, a więc – bez dodatkowych zarobków. W dobie szalejących redukcji wśród nauczycieli jest to wizja bardzo ponura.
Na szczęście ci, którzy zajmują się dziećmi w praktyce, a nie tylko zza ministerialnego biurka, już szukają dróg wyjścia z impasu. Trwają gorączkowe narady władz miasta z dyrektorami przedszkoli i rodzicami. Jest nadzieja, że do października znajdzie się sposób na utrzymanie zajęć dodatkowych na podobnych zasadach jak do tej pory.
eb