Z kurzem krwi bratniej
"Jednych powiązawszy jak snopy i na ziemię pokładłszy, cepami jak zboże młócili tak, że krew i wnętrzności podłogę i ściany owego miejsca zbryzgały. Dalej, w innym miejscu, uciąwszy obie nogi, kadłub ciała dla naigrawania pozostawili... Nie oszczędzono kościołów, z nich przy ołtarzu klęczących tak kapłanów jak ludzi świeckich szarpano, wyciągano, a wyciągnąwszy nogami kopano i za kościołem albo zabijano, albo okropnie i śmiertelnie raniono".
Taka wzmianka o wydarzeniach, rozpoczętych 18 lutego 1846 r. zachowała się w księgach parafii św. Mikołaja w Bochni, która znajdowała się wówczas w centrum wydarzeń, mogących zostać porównanymi tylko do jakiś afrykańskich czy azjatyckich rzezi plemiennych.
Nic się jednak nie bierze z próżni, gdyż też położenie galicyjskich chłopów, sprawców tamtych wydarzeń, było czymś, co bez żadnej przesady można porównać do położenia ubogiej ludności w najbiedniejszych krajach Trzeciego Świata. Wyniszczająca pańszczyzna, wysokie podatki, prymitywny sposób uprawy roli, przeludnienie, powszechny analfabetyzm i ciemnota - tak wyglądała galicyjska wieś w wieku XIX. Austriackie władze zaborcze - choć nie one jedne były winne istniejącej w Galicji sytuacji społecznej - nie robiły niczego, by sytuację tę w najmniejszym choćby stopniu zmienić.
Nienawiść, jaką chłopi darzyli szlachtę, postanowili wykorzystać do swych celów Austriacy. Mający informację o planowanym na 21 lutego 1846 r. wybuchu ogólnonarodowego powstania starosta tarnowski Joseph Breinl von Wallerstein obiecał chłopom zwolnienie z pańszczyzny oraz wysokie wynagrodzenie za schwytanie i dostarczenie do Tarnowa niedoszłych powstańców. Skutki jego intrygi daleko jednak wykroczyły poza przyświecający mu zamiar. 18 lutego 1846 w powiecie tarnowskim rozpoczęła się rzeź. Przekonani o antychłopskim charakterze planowanego powstania wieśniacy zaczęli napadać na dwory i w bestialski sposób mordować mieszkającą w nich szlachtę. W masakrach brały udział całe wsie. Biorący w nich udział chłopi byli do tego stopnia przekonani, że robią to, czego się od nich oczekuje, że na dowód swojej gorliwości zaczęli posyłać władzom obcięte głowy szlacheckich ofiar. Istnieją uzasadnione przypuszczenia, że w niektórych przypadkach płacono im za to solą. Ponieważ kwota wypłacana za martwych była dwukrotnie wyższa od płaconej za rannego, wiele osób przywiezionych jako ranne do siedziby starostwa w Tarnowie zamordowano na progu tego budynku, stojącego w centrum miasta (dzisiaj to restauracja Mc Donald’s u zbiegu ulic Wałowej i Krakowskiej). Przywieziono tam lub zamordowano na miejscu 146 osób. W ciągu niecałych trzech tygodni łącznie zamordowanych zostało co najmniej 1100, a może nawet 2000 osób. Niedługo później pogrom rozszerzył się na sąsiednie powiaty, obejmując całą zachodnią i środkową Galicję. Jego ofiarą padło ok. 470 dworów - co w niektórych okręgach stanowiło 90 %. Ofiarami niemal wyłącznie byli ziemianie, urzędnicy dworscy i rządowi oraz kilkudziesięciu księży - w okolicy Bochni napadano także na wszystkich bez wyjątku austriackich urzędników. Bandy atakowały także mniejsze oddziały powstańcze, zmierzające do Krakowa. Rzeczą zastanawiającą jednak było, że w ogóle nie napadano na licznie zamieszkałych te tereny Żydów. Krwawe wystąpienia chłopskie miały miejsce tylko na tym obszarze (Tarnowskie, Bocheńskie, Sanockie, Nowosądeckie i część Jasielskiego) gdzie rozwinął się masowy ruch trzeźwości propagowany przez Kościół, który w ciągu roku przyniósł spadek spożycia alkoholu do kilku procent wielkości wcześniejszej, co podcięło podstawy egzystencji społeczności arendarzy.
Bocheńskie ofiary rzezi chowano na cmentarzu przy ul. Orackiej w dwóch grobach. Jeden ma kształt ośmiokąta, zwieńczonego krzyżem, stylizowanym na brzozowy (długo uchodził na grób powstańców styczniowych) drugi, niedawno odrestaurowany staraniem Stowarzyszenia Bochniaków, znajduje się kilkanaście metrów dalej.
Przyświecające inspirującym wystąpienie chłopów Austriakom cele zostały wkrótce osiągnięte: próba narodowego powstania została bardzo szybko stłumiona. Lecz w tym momencie ruch chłopski przestał być Austriakom do czegokolwiek potrzebny. Zaczęto więc naciskać na Jakuba Szelę — nieformalnego przywódcę buntu - by skłonił chłopów do odrabiania pańszczyzny. Gdy ci odpowiedzieli żądaniem ograniczenia pańszczyzny do jednego dnia tygodniowo, rząd austriacki ogłosił tylko nieznaczne ulgi (zniesienie dodatkowych dni pańszczyźnianych) i w brutalny sposób przystąpił do łamania oporu. W ciągu lata 1846 r. w Galicji zapanował (pozorny tylko) spokój.