Wacław Czaja obrażony na bocheńskich dziennikarzy
Bardzo spokojnie, przynajmniej do pewnego momentu, przebiegały piątkowe obrady XXIX Sesji Rady Powiatu. Być może było tak dlatego, że lwia część spotkania poświęcona była sprawozdaniom z działalności za rok ubiegły: od policji poprzez straż pożarną aż do opieki społecznej
Innym powodem mogła być obecność na sali młodych ludzi z kl. III m bocheńskiego "mechanika", zaproszonych przez radną Bernadettę Gąsiorek, która na co dzień uczy ich historii. Jeśli jednak ktoś z tegorocznych maturzystów wybiera się na dziennikarstwo, po piątkowej sesji pewnie jeszcze raz przemyśli swoją decyzję! A stanie się tak za sprawą powiatowego lekarza weterynarii, dr Wacława Czai. Kiedy przyszło do jego sprawozdania, Zbigniew Szewczyk nie zadowolił się pisemna relacją, którą każdy z radnych miał przed sobą, ale poruszył temat zakazu sprzedaży zwierząt na bocheńskim targowisku, obowiązującym od 1 stycznia. — Prasa i portale bocheńskie łżą, że to ja kazałem zamknąć targowisko! — zagrzmiał niespodziewanie wywołany do odpowiedzi Wacław Czaja. — To nie są dziennikarze tylko pismaki, którym się nie chce rzetelnie sprawdzić informacji! Pod adresem "pismaków" padło jeszcze wiele głośnych i baaardzo gorzkich słów. Tak głośnych i tak gorzkich, że pewnie nie jednemu z nas zadrżał aparat w ręce kiedy uwiecznialiśmy wystąpienie powiatowego lekarza weterynarii.
- Ja tylko wykazałem, że na placu przy ulicy Partyzantów istnieją pewne nieprawidłowości. Trzeba było je usunąć a nie zakazywać handlu zwierzętami, jak to zrobiła Rada Miejska. A teraz wszyscy są przekonani, że to ja kazałem zamknąć targowisko!
O sprawie pisaliśmy również my, m.in. w artykule pt. "Bez porozumienia w sprawie "Targowicy". Mówiliśmy tam wyraźnie, że inspektorzy weterynarii jedynie wydali niekorzystną opinię na temat warunków handlu zwierzętami na bocheńskiej "targowicy" i zalecili usunięcie tych braków do końca roku. Miasto tych braków nie usunęło, wychodząc z założenia, że wśród handlarzy żywym inwentarzem nie ma mieszkańców Bochni, okoliczne zaś gminy nie są gotowe do wzięcia udziału w kosztach modernizacji.
- Nie są to jakieś nadzwyczajne wymagania — mówił dr Czaja w swoim wystąpieniu. — Musi być utwardzone podłoże, kilka wiat chroniących zwierzęta, bieżąca woda, pojemnik na zwierzęta do utylizacji, które padną w trakcie targu...
Przy okazji wyjaśniło się pewne nieporozumienie. Otóż w powiatowym Wydziale Ochrony Środowiska, Rolnictwa i Leśnictwa początkowo zrozumiano, że służby weterynaryjne domagają się istnienia na terenie targowicy urządzenia do utylizacji padłych zwierząt, podczas kiedy chodziło tylko o pojemnik, gdzie właściciel mógłby takie zwierzę złożyć aby później zajęły się nim odpowiednie służby.
Czy wszystkie wymogi powiatowego lekarza weterynarii zostaną kiedykolwiek spełnione? Na razie wygląda na to, że nie prędko. Tymczasem Bochnia od wieków była centrum handlu płodami rolnymi i żywym inwentarzem. W Powiecie mieszka wciąż wielu rolników, zajmujących się hodowlą jeśli nie krów i koni to przynajmniej królików i drobiu. Z dobrodziejstwa zakupu "swojskiej" kury przed świętami korzystali również bocheńscy mieszczanie. Teraz przyjdzie im pewnie jeździć do Brzeska albo i dalej.
Prawdą jest, że nasze targowisko nie jest przystosowane do handlu żywym inwentarzem. Ba!, niektórzy twierdzą nawet, że sprzedaż zwykłych ziemniaków czy kapusty odbywa się tam w skandalicznych warunkach. Ale wydaje się, że władze Bochni nie mogą z tym problemem pozostać same, bez udziału gminy Bochnia i pozostałych gmin naszego powiatu. A przecież miejskie targowisko może być dobrym interesem. Wygląda jednak na to, że wraz z ograniczeniem handlu odpłyną również gdzie indziej pieniądze, które moglibyśmy tu, na miejscu zarobić.
eb