Tankownia - jak to było?
Można powiedzieć, że nogi aferze, która toczyła Bochnie prawie od 10 lat wyrastają z nieszczęsnego stowarzyszenia Bochnia i Ziemia Bocheńska Razem. To właśnie członkami tego stowarzyszenia były niektóre wpływowe osoby, które wczoraj otrzymały wyroki. Ale po kolei.
Korzenie BiZB-R sięgają 1998 roku. Na kilka miesięcy przed wyborami samorządowymi na bazie miesięcznika "Ziemia Bocheńska" powstał komitet wyborczy, którego główną sprężyną był wójt gminy Bochnia, Jerzy Lysy. Udało mu się pozyskać do współpracy m.in. Stowarzyszenie Bochniaków i Miłośników Ziemi Bocheńskiej oraz drobne ugrupowania polityczne jak np. Ruch Odbudowy Polski. Ogólnie BiZB-R można nazwać koalicją wszystkich tych, którzy kontestowali rządy burmistrza T. Wojciechowskiego. Mimo ostrej, a nierzadko brutalnej kampanii wyborczej BiZB-R nie udało się uzyskać zwycięstwa w stopniu wystarczającym do samodzielnego wyboru burmistrza (wtedy jeszcze burmistrza wybierali radni). Nie pomogły głosy radnych SLD — należało dobrać jeszcze trzeciego koalicjanta. Metodą kija i marchewki udało się to z Unią Wolności, której radni poparli kandydata wskazanego przez BiZB-R. Do "smaczków" tamtych wydarzeń należy fakt, że nazwisko kandydata poznali... na sesji, na której miał być wybrany. Taka to była koalicja. Był więc Wojciech Ch., uprzednio pracownik jednej z krakowskich firm leasingowych, a jeszcze wcześniej prezes bocheńskiego Uzdrowiska — typowym burmistrzem "przyniesionym w teczce". Wykreował go Jerzy Lysy, który w zamian za to oczekiwał - jeśli nie bezwarunkowego podporządkowania - to przynajmniej pełnej lojalności. Miał ku temu pełne podstawy, bo oprócz oczywistego długu wdzięczności, jaki winien żywić nowowybrany burmistrz w stosunku do wójta — jakby nie było — swego politycznego "taty", słabością tego pierwszego był całkowity brak rozeznania w tematyce samorządowej, z którą Wojciech Ch. nigdy wcześniej się nie zetknął. Sukces w mieście rozzuchwalił do tego stopnia Lysego, że zapragnął władzy również w powiecie, gdzie wybory bezdyskusyjnie wygrał AWS. Swego dopiął, bo kilkoro radnych AWS nie głosowało na swego kandydata na starostę, którym był T. Wojciechowski. Jak to się stało? Zgodnie z utartą praktyką nikt niczego oficjalnie nie powie, ale najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem były rozdzwaniające się w noc, poprzedzającą sesję, telefony, wykonane przez jedną i tę samą osobę (żeby nie było wątpliwości — nie był nią J. Lysy), które skutecznie przekonały co niektórych do głosowania na Ludwika W. - kandydata BiZB-R. BiZB-R został lokalnym hegemonem. "Święta trójca", jak potocznie nazywano Jerzego Lysego, Wojciech Ch. i Ludwika W. była w stanie przeforsować każdy, nawet najbardziej karkołomny pomysł.
I przeforsowali...
Jak widać marnych samorządowców wykreował J. Lysy skoro obydwaj jego bliscy współpracownicy, w raz sześcioma innymi otrzymali wyroki skazujące. Można powiedzieć, że sprawa tzw. Tankowni wybuchła w lutym 2003 roku kiedy to lokalne media ujawniły, że działka o numerze 235/1 położona przy ul. Proszowskiej blisko Raby nagle zmieniła swój statut. Kiedy zainteresowany inwestor Henryk K. kupował działkę Elżbieta L., miejski architekt, udzieliła mu informacji w tej sprawie brzmiącej, że działka to "teren upraw polowych bez prawa wznoszenia jakiejkolwiek zabudowy". Niestety, losy działki potoczyły się tak, że za jakiś czas działka ta nie tylko nie miała już zakazu zabudowy ale stała na niej nowiutka stacja benzynowa na której ostentacyjnie tankował paliwo były burmistrz. Dodatkowo zagadkowe było to, że działka zmieniła swój statut dopiero przy kolejnym inwestorze. Wcześniej bowiem w 1999 roku o inwestycje na tym terenie (chęć zbudowania automyjni) starała się Jolanta S. Później kolejny zainteresowany, chcący zbudować tam parking pod samochody ciężarowe, także usłyszał, że działka jest rolna bez prawa wznoszenia tam jakiejkolwiek zabudowy. Działka przestała być rolna dopiero przy inwestycji Henryka K.
O co chodziło?
W maju 2000 roku Henryk K. występuje do UM z wnioskiem o ustalenie warunków zabudowy i zagospodarowania przestrzennego na wspomnianej działce mimo, że wiadomo było, że działka ta objęta jest zakazem zabudowy. Urząd wszczął postępowanie i zawiadomił sąsiadów, którzy mogli wnosić skargi i protesty i z tego prawa skorzystali. Pech chciał, że aby inwestycja się powiodła trzeba było sąsiadów wyeliminować i podzielić działkę. Tak się też stało. W tym celu podzielono działkę na dwie. Jedną bardzo małą o wielkości 3.07 ara — miała stanowić zieleń izolacyjną i właściwą działkę pod zabudowę już o nowym numerze 235/3. Dwa miesiące później w lipcu 2000 roku Henryk K. składa do UM kolejny wniosek o ustalenie warunków zabudowy i zagospodarowania tym razem dla nowej działki 235/3 wraz z załącznikami opinii Rejonu Energetycznego, MPWiK oraz Rozdzielni Gazu, mimo, że dotyczyły działki przed podziałem. Równocześnie występuje z wnioskiem do UM o umorzenie wcześniejszego postępowania. Burmistrz postępowanie umarza ale wszczyna kolejne w którym odmawia już sąsiadom prawa stron.
Znikające cytaty
Burmistrz ustalając w październiku 2000 warunki zabudowy i zagospodarowania nowej działki zwrócił się do MPO. Niestety cytując tylko część opisu planu. Podaje, że teren planowanej inwestycji (o symbolu G21 RP) jest terenem upraw polowych. Pomija jednak, że "bez prawa wznoszenia jakiejkolwiek zabudowy". Nie cytuje też innych ważnych informacji. W październiku jedna z pracownic Starostwa Powiatowego wydaje z upoważnienia starosty zgodę na budowę, niestety nie sprawdzając samodzielnie zgodności z MPO, sugerując się zapewne decyzjami burmistrza. Po raz pierwszy inwestycję i decyzje ówczesnych samorządowców zaskarżają Państwo Klimkowie, sąsiadujący z feralną inwestycją, a którym notorycznie odmawia się prawa strony. Zaczyna się długi slalom sprawy po sądach. Pierwsze wyroki zapadają dopiero w 2004 roku kiedy wojewódzki sąd administracyjny w Krakowie orzekł, że decyzja burmistrza o ustalenie warunków zabudowy i zagospodarowania przestrzennego jest niezgodna z MPO, Państwo Klimkowie mają prawo strony, a Krzysztof K. nie powinien był pełnić roli autora projektu inwestycji, autora MPO oraz równocześnie eksperta. Wyrok był ostateczny lecz nieprawomocny. Tankownia stała już prawie gotowa, a Henrykowi K. zaczęły najwyraźniej puszczać nerwy. W wywiadzie dla Gazety Krakowskiej mówił, że jeśli nie uruchomi stacji to będzie skarżył urzędników. Sprawa wędrowała przez sądy w Bochni, Brzesku do Nowej Huty, gdzie tamtejsza prokuratura postawiła w listopadzie 2004 roku pierwsze zarzuty inwestorowi. Jeden z Prawa Budowlanego i dwa z Kodeksu Karnego. Na początku 2005 roku zarzuty usłyszeli dwaj kolejni urzędnicy: Elżbieta L. oraz Adam K. Obydwoje za niedopełnienie obowiązków służbowych przy wydawaniu decyzji w sprawie o ustalenia warunków zabudowy i zagospodarowania przestrzennego. Wkrótce zarzuty usłyszał burmistrz Wojciech Ch.
Podejrzane dyski
Jednak 2005 rok nie skończył się tylko na tych zarzutach. Sprawę przejęła prokuratura w Krośnie. To za jej sprawą do Starostwa Powiatowego kierowanego przez Ludwika W. któregoś wrześniowego ranka zawitała policja zabezpieczając twarde dyski, które oddano analizie biegłym informatykom. Prokuratura podejrzewała bowiem, że centralnym ośrodkiem decyzyjnym w sprawie Tankowni byli właśnie urzędnicy Starostwa Powiatowego.
Po zarzuty do Krosna
19 lipca 2006 udało się wreszcie prokuratorowi Zbigniewowi Pankowskiemu z Krosna przedstawić zarzuty staroście bocheńskiemu. Zarzut był ten sam - o niedopełnienie obowiązków służbowych przy wydaniu zezwolenia na budowę stacji paliw przy ulicy Proszowskiej, będącej własnością biznesmena Henryka K. W sprawę, oprócz Ludwika W. zamieszanych było już kilkoro innych urzędników: architekt miejski - Elżbieta L., Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego - Adam K. , architekt Krzysztof K. oraz burmistrz Bochni, Wojciech Ch., a także Naczelnik Wydziału Architektury i Budownictwa, Małgorzata D.-Z. Cztery pierwsze osoby usłyszały zarzuty już w lutym 2005 roku, kiedy sprawą zajmowała się jeszcze prokuratura nowohucka, natomiast Małgorzata D.-Z. stała się podejrzaną za sprawą prokuratury w Krośnie. Krośnieńska prokuratura była już piątą z kolei która zajmowała się Tankownią. Dawało to już pogląd jak trudno było o zachowanie bezstronności w tej sprawie, szczególnie, że żona starosty piastowała stanowisko wpływowego prokuratora. Nie łatwo było też przedstawić zarzuty Ludwikowi W., gdyż notorycznie unikał jak ognia kontaktu z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości, "uciekając w tzw. chorobę". Zapewne byłaby do taktyka skuteczna na dłuższą metę gdyby nie...hmmm...nonszalancja podejrzanego. Będąc na długoterminowym zwolnieniu lekarskim z racji choroby serca bawił się równocześnie na weselu, a także pojechał na wycieczkę do Wilna. Powołany przez prokuratora biegły lekarz sądowy stwierdził, że Ludwik W. jest zdolny do stawienia się w prokuraturze i tym samym Zbigniew Pankowski mógł odczytać zarzuty i zamknąć pewien etap w tej sprawie. 26 lipca podejrzany składał wyjaśnienia w Krośnie. Generalnie — nie zgadzał się z zarzutami, przekonując prokuratora, że jego decyzje dotyczące lokalizacji Tankowni były zgodne z prawem. O sprawie pisali już wszyscy od Dziennika Polskiego, Gazetę Krakowską i lokalne media, niektóre do końca broniąc oskarżonych i jak zaznaczył jeden z komentujących — szeroko udostępniając im swe łamy. Dalszy ciąg sprawy miał miejsce wczoraj o godzinie 12.00 kiedy sędzia Sadu Rejonowego w Tarnowie odczytywał wyroki.
PW
Czytaj więcej - wyrok z lutego 2009:
Czytaj więcej - wyrok ze stycznia 2010: