Referendalna kompromitacja
Zaledwie 1948 bochnian, z ogólnej liczby 23 638 uprawnionych do glosowania, czyli 8,24 procent(!) wzięło udział w zarządzonym na 6 września przez Bronisława Komorowskiego ogólnokrajowym referendum.
Jego geneza wzięła się, jak pamiętamy, z nocy po pierwszej turze wyborów prezydenckich, gdy urzędujący prezydent czynił desperackie próby przeciągnięcia na swoją stronę elektoratu Pawła Kukiza (ok. 20% glosujących), który do wyborów szedł pod sztandarowym hasłem sanacji państwa poprzez wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. Komorowski dołożył do niego dwa inne: o utrzymanie dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa oraz o wprowadzenie zasady rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika.
Do ważności referendum potrzebna była 50-procentowa frekwencja. Ponieważ trzecie pytanie straciło na aktualności, gdy sejm podjął w tej sprawie stosowne rozstrzygnięcia, walka polityczna skoncentrowała się na pytaniach o JOW-y i o finansowanie partii. Ruch Kukiza uzyskał niespodzianie wsparcie ze strony PO i Nowoczenej.pl., partii Ryszarda Petru. Inne duże partie zachowywały w tej sprawie bardziej lub mniej posuniętą wstrzemięźliwość.
Kto więc zyska na takim, a nie innym rozstrzygnięciu referendum? Łatwej wskazać, kto przegrał. Inicjatorzy referendum i ci, którzy je wspierali udowodnili, że kompletnie rozminęli się z tym, co interesuje, czego pragnie społeczeństwo, co jest dla niego ważne, a co ma drugorzędne znaczenie. Czy to porażka demokracji? Chyba nie, raczej kolejna żółta kartka dla rządzących za rozminięcie ze społecznymi oczekiwaniami. Były głosy, że nie pójście na referendum jest obywatelskim obowiązkiem(!) Referendum było też swoistym testem przed wyborami 25 października. Wtedy emocje sięgną szczytu.
Krajowe Biuro Wyborcze oszacowało koszt referendum na ok. 100 mln zł - dwa razy więcej niż wyniosło finansowanie partii z budżetu państwa w 2014 r.