Radni: nie będziemy głosować nad pensją starosty
Oprócz absolutorium, starosta Ludwik Węgrzyn odniósł wczoraj drugi, mniejszy lecz też istotny sukces. Otóż Rada Powiatu odmówiła wprowadzenia do planu sesji projektu uchwały „w sprawie ustalenia wysokości składników miesięcznego wynagrodzenia Przewodniczącego Zarządu Powiatu w Bochni”.
O co tu chodzi? Otóż w połowie maja weszło w życie rozporządzenie MSWiA w sprawie zmniejszenia wynagrodzeń samorządowców (prezydentów miast, burmistrzów, wójtów, starostów oraz skarbników) o 20%. Obniżka ma obowiązywać od 1 lipca, jednak nowe widełki wynagrodzeń musi zaakceptować stosowna Rada. Jeśli ta odmówi zajęcia się sprawą (jak stało się wczoraj na naszej powiatowej sesji), wszystko pozostaje bez zmian.
Teoretycznie prawo do wprowadzenia nowych wysokości uposażeń ma wojewoda. Jednak, jak czytamy w Rzeczpospolitej: ”Zainteresowani będą mieli możliwość wstrzymania wykonania takiego zarządzenia poprzez odwołanie się do sądu. Nawet w takiej sytuacji utrzymanie poborów dla zdeterminowanych samorządowców nie będzie więc problemem”.
Samorządowcy domagają się również aby regulacja ich uposażeń była zawarta w ustawie sejmowej, a nie w ministerialnym rozporządzeniu. Jest szansa, że nowe, niższe płace nie wejdą w życie przed jesiennymi wyborami samorządowymi.
Starosta całe to zamieszanie w sprawie jego uposażenia skwitował krótko: „To wszystko stoi na głowie!”. Istotnie, jeśli wgryźć się w zarobki samorządowców i osób sprawujących władzę, to nie trudno odnieść takie właśnie wrażenie.
Zarobki prezydenta Krakowa osiągnęły w 2017 roku górną granicę „widełek” i wynosiły 12 365 zł brutto/m. Ale tyle samo albo bardzo niewiele mniej dostawali wójtowie niektórych gmin, nijak mających się do Krakowa ani liczebnością mieszkańców ani skalą problemów. Ponad 10 tys/m mają też często wójtowie biednych, wiejskich gmin! Jak to się dzieje? Wystarczy, aby spolegliwa Rada przegłosowała takie pobory dla swojego włodarza i – voilà!.
Tymczasem pensja prezydenta RP to trochę więcej niż podwójna pensja prezydenta Krakowa. Przy czym Pierwsza Dama nie dostaje nic. Zważywszy, że ma przerwę w pracy zawodowej na czas kadencji męża, będzie mieć niższy fundusz emerytalny i mniejszą wysługę lat. Wydaje się to bardzo krzywdzące.
Podobnie jak zarobki wiceministrów, na których przecież opiera się główny ciężar pracy ministerstwa. Wynoszą one dziś 6 tys. zł brutto, czyli tyle, co zdaniem byłej minister Bieńkowskiej zadowala jedynie idiotę lub złodzieja. Rząd, chcąc poprawić sytuację materialną pracowników ministerstw, przyznał im wysokie nagrody, przy okazji przyznając je również sobie. Pamiętamy jak się to skończyło. Uchwalenie przez sejm uchwały regulującej zarobki ludzi władzy wydaje się więc oczywistą potrzebą.
Cały artykuł na ten temat można znaleźć w Rzeczpospolitej. Czytaj TUTAJ. Poniżej - projekt uchwały, którą nie zajęli się radni.