Precz z pokurczem!
To już jutro. A dokładnie dziś w nocy. Ci, którzy byli grzeczni, mogą zasnąć spokojnie, pewni, że nagroda od najfajniejszego świętego na pewno ich nie minie. Ci, którzy mają coś tam na sumieniu - no cóż, sami wiecie...;)
Ale od pewnego czasu nasz ulubiony (przynajmniej w redakcji) Święty ma konkurencję. Realną i całkiem groźną, bo stoją za nią duże pieniądze. Otóż konkurencja ta, spod znaku — powiedzmy to sobie wprost — Coca-Coli, wymyśliła takiego jakiegoś cudaka, w czerwonym kubraczku i takich samych galotach. Ni to krasnal ni D’iedia Moroz — łypie na nas z każdego miejsca, wychyla się z okna telewizora, zerka z plakatu. Raz sam, innym razem z "lasencją", co to mogłaby występować na rozkładówce Playboya, a nie pomagać w zbożnym celu obdarowywania prezentami.
Że jak? Żarty sobie stroimy? Otóż niezupełnie. Coca-colopodobny pokurcz jest wytworem kultury masowej, natrętnie wciskającej się w każdą wolną przestrzeń. Taki nie uszanuje tradycji, bo nawet nie wie, co to jest. Istnieje tylko po to, by komuś nabić kabzę i tym kimś niekoniecznie jest ten, komu najbardziej brakuje do pierwszego.
Nie idźmy tym tropem. Nasz prawdziwy Święty nie afiszuje się swoją osobą w mass mediach. On po prostu jest. Dyskretny, filantropijny, bywa że hojny. Nie trzeba go lansować, tak jak nie lansuje się dobra. Bo ono też po prostu jest.