Pomóż rodakom na Litwie!
To zaczęło się zwyczajnie: parę lat temu Stanisław Dębosz uległ prośbom swoich koleżanek z „Solidaroności”, paniom Krystynie Paluch i Annie Komorowskiej i zgodził się przetransportować na Litwę dary zgromadzone w Bochni. Pojechał, jak sam mówi, bez większego przekonania.
Ale kiedy zobaczył rozpaczliwe warunki, w jakich żyją dzieci w polskim domu dziecka, kiedy przekonał się jak wielkie są ich potrzeby, z których nieostatnią jest pragnienie bliskości, wtedy nawet jego, „twardego faceta”, wzruszenie ścisnęło za gardło.
Kiedy telefonicznie relacjonował swoje wrażenia żonie w Bochni, ta powiedziała: - Pakuj dzieci do samochodu i przyjeżdżajcie!
Łatwo powiedzieć! Trzeba było pokonać całą, najeżoną trudnościami ścieżkę administracyjną, żeby zabrać na wakacje dwoje dzieci z domu dziecka w Podebrodziu na Litwie. Decydujące okazało się świadectwo ks. Nowakowskiego, który zna Stanisława Dębosza od czasu kiedy ten był ministrantem. W efekcie 14 –letnia Wiloletta (waga w chwili przyjazdu do Polski – 22 kg) i jej o parę lat młodszy brat Bronek spędzili w Bochni najpiękniejsze jak dotąd wakacje. Dzieci miały za sobą niezwykle traumatyczne przejścia: ojciec na ich oczach zabił matkę.
Te doświadczenia z niesieniem pomocy rodakom wyrobiły w p. Dęboszu jedno przekonanie: taka pomoc nie może być jednorazowa. Zwłaszcza, że nasze władze nie robią prawie nic aby materialnie i duchowo zatroszczyć się o swoich spod Wilna. (Pod Wilnem mieszka 300 tys. Polaków). We wspomnianym Domu Dziecka gościł kiedyś prezydent Komorowski, przywiózł dzieciom… szkolną tablicę. Obiecał telewizor, ale jedzie on do Podebrodzia do tej pory. Jeszcze nie dojechał.
Stanisław Dębosz pracuje na co dzień w tarnowskiej gazowni i po powrocie z Litwy redaktorzy zakładowej gazety zrobili z nim wywiad. Odzew był niesamowity: w ciągu paru tygodni zebrano całą ciężarówkę darów dla litewskich Polaków.
- Oni nie oczekują od nas futer czy odkurzaczy – mówił p. Dębosz. – Bardzo się ucieszyli z kilku starych pralek typu Frania, bo nie mając w domach bieżącej wody właśnie we Franiach mogą coś wyprać.
Dzięki pomocy charyzmatycznego polskiego proboszcza, ks. Aszkiełowicza, a także siostry Michaeli Rak dotarli z pomocą nie tylko do instytucji ale też do pojedynczych ludzi, żyjących w rozpadających się chatach gdzieś „na końcu świata”. Tak jak ta rodzina we wsi nomen omen – Ostatki, gdzie matka jest alkoholiczką, ojciec jest nieznany, dziadek jest chory na raka, a dzieci starają się kształcić i wyjść z rozpaczliwego położenia. Ale trudno jest to zrobić gnieżdżąc się na 30 m kw w chałupie bez wygód, gdzie zimą hula wiatr.
Polacy na Litwie należą do najbardziej (i chyba celowo) zaniedbanych mniejszości. Poczucie beznadziejności owocuje często patologiami, z alkoholizmem dorosłych na czele. Dlatego, zdaniem Stanisława Dębosza, tak ważna jest pomoc dla dzieci, które ciągle mają jeszcze szansę. Jak wielu innych odwiedzających litewska Polonię, p. Dębosz jest pod wrażeniem patriotyzmu tych ludzi. Kiedy bochnianom dziękowano za dary i za to, że się zainteresowali losem tamtejszych Polaków, nasi odpowiedzieli: - To my wam dziękujemy. Dzięki wam dowiedzieliśmy się co to znaczy prawdziwa miłość do Polski, do ojczyzny.
Czego potrzeba Polakom na Litwie? Praktycznie wszystkiego: żywności, odzieży, środków czystości, przyborów szkolnych, a dla dzieci z odległych wiosek – rowerów aby mogły dojeżdżać do szkoły. To wszystko możemy im dać, trzeba tylko przetrząsnąć szafy, strychy i piwnice, a czasem odrobinę potrząsnąć kieszenią. Żywność długoterminowa, mąka, cukier, środki czystości, koce to także jest bardzo potrzebne.
Każdy kto chciałby pomóc Polakom na Litwie może to zrobić przynosząc potrzebne rzeczy w najbliższą środę lub w czwartek (25-26.07) między godz. 19.00-20.00 pod adres ul. Solna 3 (1 piętro). O kolejnych zbiórkach będziemy informować.
eb