Długoletnie dobijanie się o prawdę
Wyjątkowo uroczystą oprawę miały dzisiejsze bocheńskie uroczystości, przypominające datę 17 września 1939 r. gdy na zmagające się z nawałą niemiecką od zachodu, północy i południa, broczące we krwi oddziały Wojska Polskiego spadł, niczym nieusprawiedliwiony, atak ze strony wschodniego sąsiada spod znaku sierpa i młota.
Uroczystość pod pomnikiem Leopolda Okulickiego, generała WP i ostatniego komendanta Armii Krajowej rozpoczęła się od okazjonalnych przemówień. Głos zabrali starosta, burmistrz i T. Wojciechowski z Kolegium IPN. W swoim wystąpieniu B. Kosturkiewicz powiedział m.in.:
"Dopiero jednak dziś, krok po kroku, poznajemy prawdę o tamtych dramatycznych wydarzeniach, będących skutkiem sowieckiej agresji 17 września 1939 roku. Dopiero od kilkunastu lat mogą oficjalnie ukazywać się w wolnej Polsce listy katyńskie, wciąż nieustannie weryfikowane i uzupełniane. Wcześniej przecież podawano je sobie szeptem lub najwyżej w konspiracyjnej bibule z przedrukami wydawnictw emigracyjnych. Dopiero dziś w pełni poznajemy rozmiar bolszewickiego okrucieństwa poprzez nowe nazwiska, nowe sytuacje, nowe miejsca - o jakie wspomniane listy są uzupełniane. Nie są to wciąż jeszcze listy zamknięte, niemniej już na podstawie tych, które da się odtworzyć obecnie, rysuje się obraz przerażający. Z samego rejonu bocheńskiego znamy przynajmniej kilkadziesiąt nazwisk, a wciąż pojawiają się nowe. Z roku na rok jesteśmy jednak coraz bliżsi pełni prawdy, ale czy uda się ją ostatecznie wyświetlić? Tym bardziej, że wciąż słyszymy zaprzeczenia o winie Rosjan w tej zbrodni, płynące z Moskwy.
Dziś w apelu poległych czcimy pamięć tych, których imiona i nazwiska udało się ustalić. Mamy jednak świadomość, że te niezwykłe wypominki narodowe nie są kompletne. Że oprócz wielu nazwisk pozostają całe grupy naszych rodaków, którzy są także ofiarami brutalnej napaści. I im też jesteśmy winni naszą cześć i pamięć. Tak jak jeńcy sowieckich łagrów, w tym największego z nich Równe—Lwów, w którym przebywało wielu bochnian, deportowani w głąb ZSRR, żołnierze zmarli w drodze do armii organizowanej przez generała Władysława Andersa, jego żołnierze zmarli na terenie ZSRR w Uzbekistanie, Kirgistanie, Kazachstanie, Turkmenistanie, spoczywający na tamtejszych cmentarzach. Zmarli w transportach kolejowych w czasie ewakuacji, zmarli w transporcie morskim, osoby cywilne podążające z Armią gen. W. Andersa, zmarłe w drodze do ojczyzny, bocheńskie "tułacze dzieci", także te, które nie mają swoich grobów."
Następnie odczytano apel poległych. Dokonał tego plut. Daniel Sarnicki, który wraz z 30 komandosami z 6 Brygady Desantowo-Szturmowej z Krakowa - pod dowództwem kpt. Roberta Kruzy - uświetnił bocheńską uroczystość. W apelu padły nazwiska wielu mieszkańców Bochni i okolic, którzy zginęli męczeńską śmiercią na "nieludzkiej ziemi", wśród nich: mjra Kazimierza Czyżewskiego — przedwojennego komendanta Powiatowej Komendy Uzupełnień w Bochni, por. Karola Piotrowicza, dyrektora biblioteki PAU, ppłka Józefa Serugi, ppłka Szymona Skoczylasa, dowódcy V Dywizjonu Taborów w Bochni czy księdza majora Jana Ziółkowskiego. Ich pamięci, a także wszystkich, znanych i do dzisiaj bezimiennych ofiar Hitlera i Stalina, poświęcono honorowy salut, wykonany przez szpaler żołnierzy w bordowych beretach. Ostatnim, finałowym punktem uroczystości było złożenie przed pomnikiem wieńców przez przybyłe delegacje instytucji, szkół i zakładów pracy.
Często pada pytanie, jaki jest sens świętowania rocznic związanych z klęskami: przegranymi wojnami czy masowymi mordami? Czy nie lepiej skupić się na chwilach radosnych, które przecież też licznie przewijały się przez naszą historię? Odpowiedź jest prosta: fundamentem, spajającym naród, stanowiącym o jego tożsamości, jest kultura i historia. Nie da się budować na piasku. Najlepszym tego przykładem są, paradoksalnie, Żydzi. Ich państwo liczy zaledwie 60 lat, nie można więc mówić o jego długiej historii. Dlatego rządzący w Tel-Awiwie, niezależnie spod jakiego znaku się wywodzą, zawsze dbają o to, by młodym obywatelom wpajać poczucie więzi narodowej, stosując (obowiązkowe) wyjazdy na teren obozu w Auschwitz (słynne "marsze żywych"), by pokłonili się cieniom blisko miliona rodaków, zamordowanych w tym miejscu. Czy taka "polityka historyczna" Izraela jest skuteczna? Widać to gołym okiem.
Dlatego odpowiedź na postawione na początku pytanie musi być jednoznacznie pozytywna — tak, trzeba obchodzić 11 listopada czy 3 maja, ale także i 17 września, nie tylko po to, by o tych wydarzeniach pamiętać, ale by z lekcji przeszłości wyciągać wnioski na przyszłość. Bo historia lubi się powtarzać. Częściej niż nam się to wydaje.
Foto: Maciej Rachwalski