Burmistrz nie chce Muzeum Mineralogii w Bochni
Prace związane z remontem budynków poprzemysłowych Kopalni Soli – Kuźni i Lodowni Salinarnych – są już na półmetku. Termin ich zakończenia wyznaczono na październik. Według planów mają się tam znaleźć kawiarnia, punkt informacji turystycznej oraz toalety publiczne. Radni zawnioskowali jednak o zmianę, w wyniku której powstałoby Muzeum Mineralogii i Górnictwa Solnego. Pomysł nie odpowiada burmistrzowi.
„Działamy w określonej rzeczywistości…”
Wniosek przedłożony przez Komisję Rewizyjną, a odczytany na 32. sesji Rady Miasta, dotyczył porozumienia bocheńskiego magistratu z Urzędem Marszałkowskim w zaniechaniu otwarcia punktu informacji turystycznej w budynkach remontowanych na Plantach Salinarnych. W zamian za to zaproponowano utworzenie Muzeum Mineralogii i Górnictwa Solnego, o którym debatuje się od lat.
Burmistrz Stefan Kolawiński w odpowiedzi starał się wykazać, że nie ma możliwości zmiany planów, na które miasto otrzymało unijne dotacje. Według niego wszelkie modyfikacje groziłyby utratą środków w wysokości lekko ponad 2 mln złotych. „Proszę racjonalnie, nie emocjonalnie do tego podchodzić – pouczał radnych Kolawiński – Działamy w określonej rzeczywistości i wydaje się oczywiste, że musimy się do niej dostosować”.
Słowa burmistrza wywołały gorącą dyskusję na forum Rady. Jerzy Lysy uznał te tłumaczenia za „głupie argumenty”, dla porównania wskazując, że Kolawiński wielokrotnie wnioskował do Urzędu Marszałkowskiego o zmianę planów i terminów dla rewitalizowanego od trzech lat Rynku.
Jeśli zaś chodzi o unijne środki, którymi martwi się burmistrz, to chcieliśmy przypomnieć, że początkowo dla projektu „Rynek OD-Nowa” założono niespełna 21 mln złotych (20 974 928,54 zł), podczas gdy pół roku temu skarbniczka magistratu szacowała wartość inwestycji już na ok. 28 mln 235 tys. zł (23 901 849,57 zł dla wykonawcy + badania archeologiczne za 4 mln). Prace wciąż trwają, a w związku z tym rosną koszty.
O tym, ile zmian nastąpiło w toku robót, można przekonać się TUTAJ
Błędy, błędy, błędy
Jan Balicki przypomina burmistrzowi, że „inne były założenia sposobu realizacji inwestycji i plany [wobec Rynku – przyp. red], a zupełnie inną postać ma to, co zaczynamy tam widzieć”.
Można podejrzewać, że radnemu chodziło o bulwersującą sprawę XIV-wiecznego ratusza, którego fundamenty planowano wyeksponować za pomocą szklanych płyt. Jednak, by przyspieszyć prace, które i tak mają już dwuletnie opóźnienie, mury zasypano ziemią, na to położono granit i zalano betonem.
Jan Balicki odniósł się także do tego, że magistrat ciągle ponawia błędy, na które wielokrotnie zwracano uwagę. Wbrew łacińskiej sentencji repetitio est mater studiorum (powtarzanie jest matką wiedzy) bocheńscy urzędnicy decydują się na nasadzenia drzew w donicach, choć zieleń nie wytrzymuje w takich warunkach. Świadczy o tym tzw. Poczekalnia przy ul. Solnej, gdzie w związku ze Światowymi Dniami Młodzieży w 2017 r., posadzono klony, które trzy lata później przesadzono do lasku na Kolejce. Drzewa się „nie przyjęły” i obumarły, co naczelniczka wydziału ochrony środowiska UM uznała za rzecz naturalną. W ich miejsce znalazła się (tzn. została zakupiona i posadzona) nowa zieleń – znów w skrzyniach. I takie też rozwiązanie przyjęto na rewitalizowanym Rynku.
Co na to wszystko burmistrz? – „tak wielkiej ilości bzdur już dawno nie słyszałem. To, co się dzieje na Rynku, to jest nieporównywalnie inna sytuacja niż to, co na Plantach”.
A jednak wątpliwe decyzje również w tym przypadku – remontu Kuźni i Lodowni – zostały podjęte, co znamionuje odkrycie dachu budynków w środku zimy bez odpowiedniego zabezpieczenia ich murów. Skutkowało to dewastacją, którą spowodowały opady śniegu i deszczu. Jak mówił wówczas Rafał Nosek, naczelnik wydziału inwestycji, miasto musiało mieć „odpowiedni przerób finansowy” i działać względem przyjętego harmonogramu. Wilgotne mury? – „wyschną naturalnie i poddane zostaną hydrofobizacji” (z-ca burmistrza Robert Cerazy), choć wiąże się to z wypłatą dodatkowych środków, które miasto czerpie z pieniędzy podatników.
Więcej o tym TUTAJ
Szalety miejskie?
Prace remontowe mają zakończyć się w październiku. W maleńkim obiekcie dawnej Lodowni będzie znajdować się część wystawiennicza poświęcona historii budynków na Plantach Salinarnych. Dla Kuźni zaplanowano trzyczęściowy podział na kawiarnię z zapleczem i toaletami, punkt informacji turystycznej oraz toalety publiczne.
Przeciwników tego typu rozwiązań jest wielu. Przede wszystkim najwięcej do powiedzenia w sprawie Kuźni i Lodowni mieli Jerzy Lysy i przewodniczący Rady, Bogdan Kosturkiewicz. Jest to o tyle ciekawe, że ci radni optowali za wyburzeniem zarówno budynków na Plantach, jak i XVII-wiecznego Zamku Żupnego przy ulicy Regis. Właśnie przy okazji rozmów o zamku, Kolawiński twierdził: „Bochnia nie należy do miast, które są zasobne w infrastrukturę historyczną i w związku z tym uważam, że jako gospodarze tego miasta, wszyscy razem – państwo radni i urząd z burmistrzem – powinni w szczególny sposób o to dbać”.
Więcej o tym TUTAJ
Dlaczego więc w budynkach pokopalnianych z XIX wieku podjęto decyzję o utworzeniu miejskich szaletów, kolejnej kawiarni i punktu informacji turystycznej?
Według burmistrza tego wszystkiego „brakuje nam od lat i nigdy nie było na to zgody”. Niemniej, toalety publiczne znajdują się w Oratorium św. Kingi i choć nie jest to lokalizacja najlepsza, to czy budynek Kuźni taki będzie? Co prawda Bochnia, to nie Kraków, a Planty Salinarne, to nie Planty, które otaczają serce Grodu Kraka, ale wystarczy znaleźć się w pobliżu szaletów, by nie tyle zobaczyć, co poczuć, jaki wpływ mają na otoczenie.
Informacja turystyczna?
Można się też zastanawiać, czy Bochni faktycznie potrzebny jest punkt informacji turystycznej z prawdziwego zdarzenia; z projektorami do wyświetlania multimedialnych prezentacji i dużymi ekranami telewizorów. Wątpliwości ma Jerzy Lysy, który twierdzi, że tego typu udogodnienia – skoro już zostały zaplanowane – byłyby fantastycznym zastosowaniem dla muzeum, bo „żaden turysta nie będzie przychodził [do informacji turystycznej – przyp. red.], żeby posiedzieć dwie godziny”.
Problem, na który radni zwracali uwagę, polega również na tym, że turysta zanim dotrze na Planty, zdąży zobaczyć już niemal wszystko, co miasto ma do zaoferowania. Stąd punkt informacji powinien znaleźć się przy Rynku lub dworcu kolejowym. Jak wskazuje Jerzy Lysy, rozmawiał on już z naczelnikiem Kucem z wydziału gospodarki mieniem miasta, który odnalazł „świetny lokal w samym centrum przy placu Pułaskiego” – w samym środku zajezdni autobusowej. Chodzi o nieczynny od kilku lat kiosk. Obiekt, choć niewielki, posiada idealny metraż na stojaki z ulotkami i planami miasta, jak również pamiątki.
Bogdan Kosturkiewicz przypominał, że w mieście funkcjonowały już dwa punkty informacji dla turystów, na które pożytkowano spore środki (przy Rynku 3 i ul. Solnej) – oba zakończyły się klapą.
Kawiarnia?
Wątpliwe są także plany dotyczące kawiarni. Zenona Banasiak głośno nazywa je „niewypałem”, bo mieszkańcy nie korzystają tak często z gastronomii; Jerzy Lysy zwraca uwagę, że przy ul. Regis działają trzy lodziarnie, kawiarnia, fast food i pizzeria, a na samych Plantach – 30m od Kuźni – znajduje się restauracja, która świeci pustkami... no chyba że akurat organizowane są tam stypy. Ten sam obiekt gastronomiczny wspomniał Kosturkiewicz: „Pozwolę sobie zauważyć, że jeżeli zbudujemy z pieniędzy podatników kawiarnię, która będzie stanowiła konkurencję dla tych, którzy te podatki płacą, to proszę wybaczyć, ale oni nie będą zachwyceni (…), to jest ingerencja w rynek”.
Inna zdanie wyraża burmistrz Kolawiński: „Koło [kawiarni – przyp. red.] Chantilly, która jest oblegana, jest lokal, który jest ciągle pusty, więc nie ma reguły, czy te lokale są, czy nie, tylko jak są wykorzystywane, jak są prowadzone. Wydaje się, zdecydowanie mam przekonanie, że lokalizacja kawiarni przy tężni jest jak najbardziej zasadna (…) – co szkodzi pobyć w tężni, potem zrobić przerwę na kawę i wrócić do tężni solankowej? Wydaje się to najbardziej racjonalne i logiczne”.
Na Bocheńszczyźnie bez zmian
Radni zawnioskowali o zmianę punktu informacyjnego na rzecz Muzeum Mineralogii i Górnictwa Solnego, a jednak, jak się okazało podczas sesji Rady Miasta, wątpliwości co do zaplanowanych udogodnień jest więcej.
Pytanie, które można postawić, to dlaczego właśnie teraz ma nastąpić zmiana? Może dlatego, że dawne budynki Kuźni i Lodowni przez lata „straszyły”. Bowiem były wcześniej wykorzystywane pod zaniedbane mieszkania socjalne. W toku remontu zerwano szaroburą elewację i odkryto XIX-wieczne cegły, przez co budynek całkowicie zmienił swój wygląd. W tym momencie to obiekt wyjątkowo reprezentatywny, a niewiele takich miejsc na mapie Bochni.
Kolejne pytanie dotyczy tego, czy można zmienić jego przeznaczenie? Jak twierdzą radni – można, jak najbardziej. „To nie jest tak, że nie ma możliwości – mówił Jerzy Lysy – z tego co ja słyszę, to nie ma chęci tego »odkręcania« (…). Dowcip polega na tym, że trzeba wystąpić o zmianę przed wykonaniem; wystąpić o zmianę zastosowania, bo wykorzystanie będzie nadal publiczne (…). Jeszcze nie jest za późno”.
Muzeum im. prof. Stanisława Fischera ulokowane w dawnym klasztorze oo. Dominikanów powstało z podobnych pobudek, co omawiane Muzeum Minerałów, tzn. aby wyeksponować w tkance miasta obiekt o wyjątkowym znaczeniu. Stało się to za sprawą zaangażowania kilku osób (prof. Fischera i jego uczniów), które udostępniły swe zbiory bochnianom. Urzędnicy przed sześćdziesięciu laty nie mieli oporów w założeniu ośrodka.
Natomiast już lekko przed dekadą wykazywano brak zrozumienia dla inicjatywy muzealnej, która dotyczyła powstania Muzeum Motyli Arthropoda – największej stałej ekspozycji motyli świata w Polsce. Szczęściem muzeum powstało jako prywatne, a „dzisiaj samorząd wręcz szczyci się, chełpi się tym, że działa na terenie miasta (…). Teraz do wypinania piersi jesteśmy wszyscy, rozumiejąc przez to najwyższych notabli w Bochni” (Jerzy Lysy).
Tyle szczęścia nie spotkało nowoczesnej galerii fotografii, która miała powstać przy Rynku 14. Przed trzema laty o wynajem lokalu prosił znany artysta Michał Korta. Idea była szczytna: w zamian za udostępnienie miejsca zaplanowano bezpłatną organizację wystaw, warsztatów dla dzieci i dorosłych, a także współpracę z innymi tego typu ośrodkami z całej Polski. Miasto wolało jednak zarobić i dzięki temu mamy kolejny kebab, choć w półkilometrowym promieniu jest ich siedem.
O galerii fotografii TUTAJ
Muzeum Mineralogii i Górnictwa Solnego
Tradycja wydobywania soli na Bocheńszczyźnie sięga 3,5 tys. lat p.n.e. Sól pozyskiwano za pomocą odparowania jej z solanki. Kilka mileniów później, w roku 1248, utworzono tu kopalnię, co skutkowało nadaniu Bochni praw miejskich w 1253 roku – 4 lata wcześniej niż Krakowowi.
Tożsamość „solną” prezentujemy na każdym kroku. Nie dość, że dumy przysparza nam Kopalnia, to jeszcze główne arterie nazwaliśmy po jej szybach górujących niegdyś nad miastem. W strategicznych miejscach ustawione są wagony, którymi transportowano sól, a w których teraz sadzimy kwiaty. Kilka lat temu wyremontowano altanę na Plantach Salinarnych przeznaczoną pod koncerty Orkiestry Górniczej. Przed rokiem otwarto tężnię solankową. Zaczynamy troszczyć się o budynki poprzemysłowe Kopalni, o czym świadczy ów nieszczęsny remont dawnej Kuźni i Lodowni, których dotyczy tekst. W przyszłości pod uwagę bierze się inwestycje w Zamek Żupny – siedzibę żupników i podżupków bocheńskich przy ul. Regis.
Tradycja jest bezdyskusyjna, ale idea powstania Muzeum Mineralogii i Górnictwa Solnego ma także inne uzasadnienie. Na terenie Bochni i okolic mieszkają specjaliści – właściciele ogromnych kolekcji brył solnych i innych pierwiastków geologicznych – którzy mogliby udzielić merytorycznego i fizycznego wsparcia dla inicjatywy radnych. Jedną z takich osób jest Jacek Kobiela, twórca Muzeum Motyli, który od dziesięcioleci z równie wielkim zaangażowaniem kolekcjonuje skały i minerały.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że miasto ekspozycję ma już gotową – wystarczy tylko wyciągnąć po nią rękę, zakupić gabloty i zmienić przeznaczenie Kuźni. Natomiast z rozmów przeprowadzonych z mieszkańcami Bochni można wywnioskować, że pomysł na muzeum nie jest „widzimisię” kilkorga radnych, a inicjatywą, której społeczność miejska chętnie przyklaśnie.
W tym celu powstała nawet petycja, która póki co nieśmiało zbiera pierwsze oznaki wsparcia. Dokument z podpisami mieszkańców trafi najpierw pod obrady Komisji Skarg, Wniosków i Petycji, następnie zostanie przekazany Radzie Miasta do rozpatrzenia. Mimo, że tego typu inicjatywy nie są w Bochni zbyt popularne, twórcy mówią nam, że mają jednak nadzieję na ponowne rozpatrzenie wniosku przez burmistrza. Bowiem, jak wskazują, „wszyscy wiedzą kto (lub co) nie zmienia poglądów”; zwłaszcza, że jest to społeczna inicjatywa, która nie wymaga wielkich nakładów finansowych.
Tutaj można zapoznać się z treścią petycji: PETYCJA
DML