Bochnia w Budapeszcie
<html />
Gdyby patrzeć na świat oczami mediów to połowa zdarzeń nie miałaby w ogóle miejsca, gdyż nie byłaby dostrzeżona okiem kamer telewizyjnych, nie zwróciły by się w jej stronę mikrofony największych rozgłośni radiowych. Tak było 15 marca w Budapeszcie.
Węgry to obecnie dyżurny „chłopiec do bicia” dla unijnych biurokratów. Węgrzy pod przywództwem Viktora Orbana stawiają na pierwszym miejscu swój interes narodowy, a to jak wiemy, zastrzeżone jest tylko dla wielkich tego świata: Niemców, Francuzów i Brytyjczyków. Inni mają słuchać bełkotu o nadrzędności polityki UE w stosunku do polityk państw członkowskich. I - co gorsza - mają się dostosować.
Dlatego tak ważnym był gest, podjęty przez środowiska prawicowe, skupione w klubach „Gazety Polskiej”, Stowarzyszeniu „Solidarni 2010”, by w dniu najważniejszego węgierskiego święta narodowego wesprzeć bratanków w ich walce o swą podmiotowość. By nie czuli się zupełnie w tej walce osamotnieni.
Do Budapesztu wybrało się ponad 3 tysiące Polaków. Przyjechał pociąg zorganizowany przez kluby "Gazety Polskiej", kilkadziesiąt autokarów, oraz duża liczba samochodów prywatnych - co było widać choćby na uliczkach przylegających do placu Kossutha.
Polacy, idący zwartą grupą, oklaskiwani byli przez kilkadziesiąt tysięcy Węgrów, ustawionych wzdłuż ulic. Nie brakowało scen naprawdę wzruszających, gdy Węgrzy podchodzili do Polaków i bez słowa ściskali obcych sobie ludzi.
Na samym placu Kossutha - obok tysięcy flag węgierskich, setek flag polskich, a także litewskich powiewało bardzo dużo flag "Solidarności". Dużo transparentów odwoływało się do przyjaźni polsko-węgierskiej, było też sporo wyrazów poparcia dla Wiktora Orbana.
W tak ważnej dla solidarności Europy Środkowej chwili nie mogło zabraknąć akcentów bocheńskich – w tłumie Polaków maszerowali też bochnianie z własnym transparentem.
I co z tego, że prawie wszystkie polskie media kompletnie zignorowały to wydarzenie, pewnie jako niepoprawnie polityczne? Historia tworzy się na naszych oczach na ulicach warszawy i Budapesztu, a nie w telewizyjnych newsroomach. I chwała Bogu.