Bocheńskie wątki w aferze wekslowej
Jak podał piątkowy "Dziennik Polski" (15 I 2010) do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko trzyosobowej szajce oszustów wekslowych, która od lat okradała Bogu ducha winnych mieszkańców Małopolski, Podkarpackiego i Kielecczyzny. Równie sprytni co bezwzględni krakowianie wyłudzali od niczego nie podejrzewających osób oryginały ich podpisów, aby potem dorobić do nich zobowiązania wekslowe.
Ich ofiarami padali najczęściej emeryci i renciści.
Do ujęcia przestępców poważnie przyczyniła się nasza, bocheńska prokuratura, bowiem dwóch poszkodowanych pochodziło ze Stanisławic. Od jednego z nich, pana S. oszust wyłudził podpis podając się za pracownika rejonu energetycznego. Pan S. podpisał się u dołu okazanej mu kartki, puste miejsce powyżej posłużyło później do napisania zobowiązania wekslowego. Pan S. do końca życia (zmarł w 2008 roku) oddawał połowę swych ubożuchnych dochodów na nieistniejący dług. Zmarł w poczuciu beznadziejności dochodzenia prawdy przed wymiarem sprawiedliwości.
Innym oszukanym był pan D. Tutaj okazało się, że na fikcyjnym wekslu widnieje on jako poręczyciel długu osoby, która zmarła. Perfidia oszustów poszła w tym wypadku tak daleko, że człowiek, na którego wystawiony był weksel ustąpił go okazicielowi. Jednym zdaniem - każdy kto miał ten weksel mógł wystąpić do pana D. z roszczeniem spłaty rzekomo zaciągniętego długu. Tak też się stało, pomimo, że pan D. nie znał żadnej osoby, której nazwisko figurowało na wekslu ani też nikomu nie żyrował pożyczki. Tymczasem dług urósł z 34 tys. do ponad 100 tys. Sąd zażądał od państwa D. spłaty na rzecz posiadacza weksla, którym stał się jeden z osławionej trójki. Mieszkańcy Stanisławic złożyli skargę do bocheńskiej prokuratury, która na tym etapie nie popisała się jednak. Kazała np. zbadać weksel grafologom ale postępowanie umorzyła... zanim ekspertyza była gotowa.
Dopiero sąd bocheński, na wniosek państwa D. nakazał prokuraturze ponowne zajęcie się tą sprawą i tym razem podeszła ona do zagadnienia wnikliwie. Niebagatelną rolę w tym wszystkim odegrał Zbigniew Bartuś, dziennikarz z "Dziennika Polskiego", który pisał o wielu wekslowych oszustwach i widział to, czego nie widziały prokuratury w różnych miejscowościach, skąd pochodziły ofiary. Szajka wszędzie posługiwała się podobnymi metodami, ci sami ludzie występowali ma wekslach jako wierzyciele, a wskazywany prze pokrzywdzonych jako herszt szajki krakowianin był już wcześniej karany za oszustwa. Prokuratura bocheńska walnie przyczyniła się do ujęcia bezczelnych oszustów, ale gdyby nie dziennikarska dociekliwość reportera "Dziennika" cała trójka pewnie jeszcze długo łupiłaby niewinne osoby z ich majątku.
Jak możliwe jest w ogóle oszustwo wekslowe? - zapyta ktoś. Otóż okazuje się ono bardzo proste. Nie ma bowiem czegoś takiego jak urzędowy druk na weksel, nie jest też wymagany podpis notariusza na nim. Jak pisze Zbigniew Bartuś weksel "to może być nawet serwetka czy... papier toaletowy. Byle miał elementy weksla (kto, ile, miejsce, data) i podpis - mówią specjaliści. I przestrzegają: - Uważajcie, gdzie składacie swój podpis!
- Jeśli ktoś odetnie z kartki papieru nasz autentyczny podpis i nadpisze nad nim zobowiązanie wekslowe, to taki weksel naprawdę bardzo trudno podważyć w sądzie - przyznaje Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Krakowie."
Oskarżonym w sprawie wekslowej grozi nawet 25 lat więzienia za czerpanie korzyści z podrabianych dokumentów.
eb