Bocheńska afera samochodowa
Pod koniec 2015 roku przedstawiciele Urzędu Miasta w Bochni zakupili za kwotę 126 tys. zł dwa samochody. Jeden z nich służy m.in. do przewozu więźniów z zakładu karnego z Nowego Wiśnicza, którzy na terenie miasta wykonują różnego typu prace porządkowe. Drugi jest natomiast do dyspozycji burmistrza – Stefana Kolawińskiego oraz jego zastępcy. Nie podoba się to niektórym radnym, którzy czują się przez magistrat okłamani. W czerwcu ubiegłego roku była bowiem mowa wyłącznie o jednym samochodzie…
Radni mieli wówczas zadecydować o zapisaniu w budżecie 90 tys. zł na zakup samochodu większych gabarytów. Miał on umożliwić swobodne transportowanie sprzętu budowlanego, a także przewóz 6 – 8 więźniów. Pojawiły się różne głosy w tej sprawie, które często były bardzo zróżnicowane. Ostatecznie radni zgodzili się jednak na przeznaczenie takiej kwoty na zakup auta. W podjęciu przez nich decyzji na pewno dużą rolę odegrały słowa burmistrza, który stwierdził, że jeżeli uda się zakupić tańszy samochód, to reszta pieniędzy nie przepadnie i zostanie w budżecie.
Pod koniec ubiegłego roku okazało się, że magistrat zakupił samochód, jakiego poszukiwał. Wybór padł na dziewięcioosobowego Renaulta Mastera LH2 z dużą przestrzenią ładunkową z 2012 roku. Zapłacono za niego 57 195 zł, a więc znacznie mniej niż pierwotnie planowano. Okazało się jednak również, że Urząd Miasta w Bochni stał się bogatszy o kolejny samochód. To terenówka z napędem 4x4 - Suzuki Grand Vitara z 2012 roku, która ma służyć włodarzowi miasta i jego zastępcy. Za samochód zapłacono 69 000 zł. W sumie wydano więc ok. 126 tys. zł, a planowano 90 tys. zł…
To oburzyło część radnych. Gorąca dyskusja na ten temat odbyła się podczas styczniowej komisji rewizyjnej. – Informacja o tym zakupie nie znalazła się w budżecie. Było 90 tys. zł przeznaczone na zakup jednego samochodu, a tymczasem samochód ten jest widywany pod domem pana burmistrza Stefana Kolawińskiego. Świadczy to o tym, że pan burmistrz dojeżdża nim do pracy, czyli traktuje, jako swoją własność. To jest sprawa niedopuszczalna. Rada miasta nie wyraziła zgody na to, aby podnieść wynagrodzenie pana burmistrza, podnieść jego dochody o możliwość korzystania z samochodu służbowego – zaznaczył podczas obrad komisji rewizyjnej jej przewodniczący – Bogdan Kosturkiewicz.
Przeciwnego zdania do przedmówcy był natomiast Kazimierz Ścisło, który bronił decyzji podjętej przez burmistrza miasta. - Uważam, że taka instytucja jak Urząd Miasta już dawno powinna mieć samochód służbowy dla burmistrza i pracowników, którzy wyjeżdżają w różnych sprawach – stwierdził miejski radny, który podkreślił, że burmistrz zrezygnował z tzw. ryczałtu i dzięki temu ma możliwość korzystania z auta również poza godzinami pracy. Zauważył również, że po zakończeniu obecnej kadencji samochód trafi w ręce kolejnego włodarza Bochni.
Argumenty radnego Kazimierza Ścisły nie zrobiły zbyt dużego wrażenia na Bogdanie Kosturkiewiczu, który stwierdził, że burmistrz nie może traktować samochodu, który jest źródłem gorącej dyskusji, jak swojego prywatnego. – Burmistrz może poruszać się ewentualnie tym samochodem w ramach obowiązków służbowych, w ramach godzin swojej pracy. Nie jest to jednak samochód, którym burmistrz może jeździć sobie na zakupy, czy wozić żonę – zauważył reprezentujący Prawo i Sprawiedliwość wieloletni radny Gminy Miasta Bochnia.
Słowa wypowiedziane przez burmistrza Bochni w latach 2006 – 2010 zdenerwowały nieco Stefana Kolawińskiego, który stwierdził, że nie ma sensu robić kuriozalnej sytuacji z normalnych procedur.
Pełniący obecnie drugą kadencję burmistrz przyznał ponadto, że dojeżdża samochodem do domu, ale nie traktuje go jako auta prywatnego.. - Jeździłem swoim prywatnym samochodem przez pięć lat, i nie było z tego tytułu żadnych problemów. I nie widzę w tym momencie problemu, że korzystam z samochodu np. wracając z inwestycji i parkując go na swoim prywatnym terenie, pilnując go w tym czasie przed kradzieżą czy zniszczeniem. Zaznaczam ponadto, że samochód nie jest wykorzystywany do celów prywatnych – odpowiedział Stefan Kolawiński.
Ze słowami burmistrza cały czas nie zgadzał się Bogdan Kosturkiewicz. - Nie ma pan prawa parkować w domu. Samochód powinien odstawić pan na teren urzędu i dojeżdżać prywatnym samochodem. Jako przewodniczący komisji rewizyjnej jestem zobowiązany zwrócić panu na to uwagę – zaznaczył radny.
Szybko przyszła odpowiedź ze strony burmistrza. - Mam przyjechać do urzędu, swój samochód zostawić, tamtym pojechać. To jest właśnie sytuacja kuriozalna, nienormalna. I to jest tylko pańska złośliwość i pańskie podejście do sprawy zupełnie irracjonalne – odpowiedział Stefan Kolawiński. - Do samochodu służbowego można dołożyć etat kierowcy. Wtedy dzwonię do niego i kierowca przyjeżdża po mnie i jadę na spotkanie, potem wraca, zostawia ten samochód. Może w ten sposób będziemy robić? Oceńcie to sami, bo trudno w tym momencie polemizować z czymś na pograniczu absurdu – dodał pełniący od 2010 roku urząd burmistrza Stefan Kolawiński.
Wymiana „ciosów” trwała nadal. - W historii Bochni, zarówno za czasów pana burmistrza Cholewy, jak i moich, do głowy nam nie przyszło, żeby zakupić samochód służbowy. Wie pan, dlaczego zatrudnia się kierowcę? Bardzo często osoby, które korzystają z tego samochodu korzystają z alkoholu w czasie godzin pracy i dlatego potrzebują kierowcy. Niech się pan nie odwołuje do takich przypadków, bo one są ewidentnie naganne. Poza tym pan jest tylko burmistrzem 30-tysięcznego miasta, które ma poważne problemy finansowe w tej chwili – podkreślił Bogdan Kosturkiewicz.
Na słowa radnego szybko odpowiedział burmistrz. - Sugeruje pan, że będę korzystał z tego samochodu pod wpływem alkoholu? To jest poniżej pasa. Rozwiązanie typu kierowca jest stosowane w różnych samorządach, nie będę do tego dążył, a to, co pan mówi jest nieeleganckie - zauważył „szef” miasta.
Na koniec burzliwej dyskusji Bogdan Kosturkiewicz stwierdził, że samochód, którym porusza się burmistrz ma zostać oklejony symbolami Bochni i stać na parkingu należącym do magistratu. Jego wniosek poparli wszyscy radni zasiadający w komisji rewizyjnej, oprócz Kazimierza Ścisły, który wstrzymał się od głosu.
Burmistrz stwierdził jednak, że nie zamierza oklejać samochodu. - Nie powiedziałem tego, że będzie oklejony. Na żadne spotkanie jak jechałem nie widziałem oklejonego samochodu. Przyjeżdżali burmistrzowie, wójtowie, prezydenci, nikt nie przyjeżdżał oklejonym samochodem - odparł Stefan Kolawiński.
Jak dalej potoczą się losy, chyba trzeba ją tak nazwać - „bocheńskiej afery samochodowej”?