Bez porozumienia w sprawie "Targowicy"
Nie przyniosło rezultatów dzisiejsze spotkanie, zorganizowane w magistracie, w sprawie przyszłości placu targowego "Targowica", na którym zwyczajowo - jest to jedyny taki punkt w mieście - odbywał się handel żywym inwentarzem.
W październiku ub. roku kontrolerzy z Inspekcji Weterynaryjnej skontrolowali plac targowy przy ul. Partyzantów i stwierdzili m.in., ze plac nie spełnia wymogów w zakresie obrotu zwierzętami: brak jest boksów dla zwierząt, zabezpieczających jej przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, nie ma ramp do za- i wyładunku zwierząt kopytnych, nie ma pomieszczeń do badań weterynaryjnych, nie ma wody do pojenia zwierząt itp. W większości przypadków nakazano właścicielowi placu, czyli miastu, usunięcie uchybień do 1 stycznia 2009 roku.
Burmistrz wyszedł jednak z punktu widzenia, że skoro wśród handlujących zwierzętami prawie nie ma mieszkańców Bochni bezsensowymi jest inwestowanie w coś, co nie przynosi korzyści miastu, a jedynie okolicznym handlarzom. Jak postanowił, tak zrobił — zarekomendował Radzie Miejskiej zmianę regulaminu placu poprzez wykreślenie w nim handlu zwierzętami. Gdy Rada uchwałę przyjęła larum z kolei podnieśli ci, którzy stracili miejsca do handlu. Listy protestacyjne słało w ich obronie PSL, wójt Drwini czy Okręgowa Izba Rolnicza.
Wobec powyższego burmistrz Kosturkiewicz zaprosił na dzisiaj wszystkich wójtów z powiatu (oraz starostę), by wspólnie zastanowić się nad możliwościami wyjścia z impasu. Nie znaleziono jednak wspólnego języka, bo ile przedstawiciele gmin byli bardzo za tym, żeby na "Targowicy" handel zwierzętami powrócił, to już nikt nie kwapił się z deklaracją wsparcia finansowego przebudowy targowiska, zgodnie z zaleceniami weterynaryjnymi.
Wygląda więc na to, że pozostanie status quo: zwierzęta na "Targowicę" nie powrócą, mieszkańcy okolicznych wsi będą średnio z tego faktu zadowoleni, a ich wójtowie nie zmienią zdania i partycypować w przebudowie placu nie będą. Chyba, że zdarzy się cud. Ale o cuda ostatnio ciężko.